Starość, czyli młodość

Z chrześcijańskiego punktu widzenia starość to młodość. Parafrazuję tu słowa Jana Pawła II, który kiedyś powiedział, że on się nie starzeje – przeciwnie, jest coraz młodszy, ponieważ coraz bardziej zbliża się już do Boga. Wiara zmienia perspektywę patrzenia na świat i na człowieka. Więź, 10/2005




W INNYM KIERUNKU

Jaka pasja musiała być w Janie Pawle II, skoro zgromadził wokół siebie tak ogromne rzesze młodych w godzinie swojej śmierci. Papież dał nam lekcję nobilitacji śmierci. To wypłynęło w środowisku lekarskim – jednogłośnie, bez względu na to, czy był to człowiek wierzący, czy ateista – wszyscy mówili o nobilitacji śmierci. Jestem przekonany, że to zacznie procentować już w niedalekim czasie. Sam odbywając niedawno staż kliniczny z psychogeriatrii, czułem, że patrzę na pacjentów przez postać starego Papieża. Kiedy powiedziałem, że w ich trudnej starości widzę starość Jana Pawła II – miałem wrażenie, że czują się tym porównaniem nobilitowani i dowartościowani.

Co takiego się stało, że trzeba nobilitować starość i śmierć?

Doprowadziła do tego filozofia materialistyczna, która promuje sukces, zewnętrzność i kierowanie się odruchami. Grzeszy ona spłyceniem refleksji w spojrzeniu na świat i człowieka, brak w niej miejsca na dochodzenie przez trud do rozwiązań. Jan Paweł II, wspomagany siłą wielu ludzi, przeciwstawił się powierzchownej i zdegradowanej wizji człowieka i przywołał prawidłowy obraz starości i umierania.

Jaki jest ten prawidłowy obraz?

Kiedy człowiek nie umiera samotnie i kiedy jego starość nie oznacza opuszczenia przez innych oraz przymusowego wycofania się z życia. Starsi ludzie często sami wycofują się w samotność, nie pozwalają sobie pomóc. Jan Paweł II dążył oczywiście do momentów samotności, kiedy na przykład się modlił, jednak podczas umierania pozwolił sobie pomagać. I zrobił coś, co dla nas lekarzy jest bardzo ważną nauką – pokazał, że w medycynie również nie powinno się robić niczego na siłę. Zrezygnował z takiej pomocy medycznej, która nic by nie wniosła, a przywołał rodzinny model umierania. I pokazał światu medycyny, że to nie technika i szybkie działanie jest najważniejsze, ale czuwanie przy odchodzącym. Przypomniał, że nadszedł czas na pracę nad innym aspektem medycznym, nad formą opieki medycznej, jaka powinna być świadczona przewlekle chorym i osobom dobiegającym kresu życia. Ten obszar medycyny jest najbardziej zaniedbany.

To powoduje, że człowiek sędziwy jest w szpitalu raczej niechciany, a jeśli przyjdzie mu tam umierać, to – jeśli nie ma nikogo bliskiego – odchodzi zazwyczaj w samotności. Czy tak być musi?

Żaden system nie jest w stanie nakazać trwania przy umierającym. Tutaj bardzo dużo zależy od pojedynczego człowieka – lekarza, pielęgniarki, od tego jaka atmosfera panuje na oddziale. Czy panuje personalizm? Czy rozumiemy, że dotyk dłoni bywa niekiedy ważniejszy niż słowo czy przepisanie jakiegoś leku. Znowu przypomina mi się Matka Teresa z Kalkuty, która uczyła odpowiedniego dotyku – mam wrażenie, że stworzyła szkołę dotyku. Nie zapomnę pewnego obrazka z telewizji: oto człowiek z porażeniem mózgowym, mocno napięty, spastyczny, z wykrzywioną grymasem twarzą, nad którym pochyla się Matka Teresa i kładzie swoja rękę na jego piersi – wtedy złagodniały mu rysy, uśmiechnął się i na chwilę napięcie go opuściło. To był dla mnie fenomen medyczny. Brakuje nam bardzo takiego dotyku, takiej postawy wobec człowieka.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...