Podróż do Lizbony

Czasem coś w materii tego pięknego i dziwnego miasta zadziwi jeszcze bardziej: z zieleni ogrodu, z miękkich pióropuszy wszechobecnych palm (ta warszawska palma to nędzna karykatura, mimetyczne natręctwo) wyrasta nagle budynek-kolos, jakaś świecka świątynia, która okazuje się bankiem. Więź, 8-9/2007




W Portugalii nie było II wojny światowej, odbyła się tu nawet wówczas jakaś wielka wystawa, dla której zburzono kawałek starej dzielnicy Lizbony, czas liczył się inaczej niż w reszcie Europy. Pod rządami Salazara można było skryć się przed Hitlerem, a nawet szukać dróg dalszej ucieczki. Konsul Portugalii w Bordeaux, Aristides de Sousa Mendes, w czerwcu 1940 roku wydał uciekinierom tysiące wiz wjazdowych, ratując im z pewnością życie i ściągając na siebie i swą rodzinę długotrwałą anatemę ze strony gorliwych salazarystowskich funkcjonariuszy, aktywnych jeszcze w latach osiemdziesiątych. Wnuk konsula Antonio wziął udział w prezentacji albumu. Lizbońska wspólnota żydowska nie była nigdy w opozycji do reżimu Salazara, zakorzeniona, mieszczańska, uprawiająca swe wolne zawody. Do dziś określa tych, którzy wyłonili się z europejskiego całopalenia, “ten, który przeżył” – a survivor (rozmowa była po angielsku), z szacunkiem, ale i dystansem: było to jak określenie gatunku takiej osoby, kogoś z zewnątrz.

Dzień przed prezentacją albumu “O Gueto de Varsóvia” w Stambule dokonano zamachu na dwie synagogi. I choć wojska Ameryki i jej aliantów są w Iraku, walczą także z terroryzmem w Afganistanie, gdzie wciąż kryje się przywództwo Al Kaidy – te zamachy w Stambule przybliżyły i ożywiły nagle Holokaust, ten z II wojny światowej: chodzi o to, by zabić Żydów. Nie kojarzyły się tu z aktami islamskich terrorystów, ani tych samobójczych zabójców, którzy zachęcani głosem apokaliptycznego szejka Jassina wysadzają się w powietrze w jerozolimskich autobusach, w telawiwskich restauracjach pełnych ludzi.

MELIORACJA I EWANGELIZACJA

Tym razem było widać ziemię. Była widoczna w czasie przelotu nad Hiszpanią aż do Zatoki Biskajskiej, gdy zapadł zmierzch. Ta ziemia to był skalisty płaskowyż, brązowoszara wymodelowana płaszczyzna, monumentalny relief podkreślony czasem ciemniejszą bruzdą doliny, pasmem jaśniejącej wody, zarostem krzewów czy drzew. To był ten właśnie skalisty płaskowyż, na którym Goya sadzał swoje sabaty diabłów i czarownic, swoje Parki, swe korowody pielgrzymujących do św. Izydora, na “czarnych obrazach”. To naoczne stwierdzenie, to odkrycie było tak podniecające, że dopiero gdy samolot przeleciał nad przyprószonymi śniegiem skałami Pirenejów i zawisł nad czarną, ale gdzieś w środku zieloną taflą Zatoki Biskajskiej – uciekłam od tego ogromnego, niepojętego świata do wnętrza samolotu.

Na siedzeniu obok leżała książka w miękkiej, laminowanej okładce z jakimś rysunkiem i tytułem w alfabecie hebrajskim. Właściciel książki wrócił po chwili, otworzył książkę, czytał, a ja myślałam: z pewnością Izraelczyk, czyta sobie jakąś powieść w podróży. Potem odłożył książkę i na kolanach, na ekranie niewielkiego laptopa zaczął układać pasjansa. Zadomowiony w tej lecącej „Lufthansie” zsunął z nóg pantofle, zdjął marynarkę. Jasna karnacja, regularne rysy, lat około 50. “Sabra” – pomyślałam, to znaczy urodzony w Izraelu. Z pewnością w rodzinie aszkenazyjskiej, pochodzącej z Europy. Tam, na dole, sprawy były tak napięte, między zamachami w Izraelu, wojskami, także naszymi, w Iraku, Rzymem, po drodze do Lizbony, gdzie papież tak niedawno w Izraelu wzywał trzy religie monoteistyczne...


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...