Rozmawiałem z wiceprezydentem Towarzystwa Maxa Plancka o tym, jak przezwyciężano opór społeczeństwa niemieckiego przed żywnością modyfikowaną genetycznie. Przez 10 lat ukazywały się artykuły popularnonaukowe, wystąpienia w telewizji, tłumaczące istotę rzeczy, trwała edukacja. I to przyniosło rezultaty. Więź 4-5/2008
– Jeśli uczony jest człowiekiem wierzącym, idzie dwiema drogami – rozwija badania i ewoluuje duchowo. Czy idzie nimi w tym samym tempie?
– Bardzo często się zdarza, że rozwój wiary i wiedzy religijnej, która jest potrzebna wierzącemu, ogólnie mówiąc: nasz rozwój duchowy, nie jest tak szybki jak rozwój naukowy. Niektórzy pozostają na poziomie katechezy szkolnej, a stawiają wielkie kroki w poznaniu naukowym i przeżywają dotkliwy dysonans.
– Jak to jest u Pana profesora?
– Dysonans trwał dość długo. Później zacząłem sobie zadawać pytania ogólne, pogłębione, na które młody człowiek, zaprzątnięty codzienną pracą, nie znajduje czasu. Trzeba przeżyć prawie połowę życia, żeby poczuć, że... nie jest się nieśmiertelnym. A jeśli się postawiło znaczące kroki na drodze naukowej, rozwiązało jakieś problemy i zobaczyło przed sobą mnóstwo następnych – to człowiek nabywa pokory. Pojmuje, że nie wszystko da się zbadać „szkiełkiem i okiem”. Wtedy rodzą się te pytania ogólne – o przyczynę, o sens, o cel ostateczny... I czasami powstaje pokusa, żeby od nich uciec, zasłaniając się Bogiem i stwierdzając: to tajemnica, działanie siły nadprzyrodzonej itp. To taka ślepa obrona przed narażeniem swojej wiary na szwank. Nie potrafię odpowiedzieć, na której z dróg jestem bardziej zaawansowany, ale staram się takie pytania rozważać na płaszczyźnie wiary.
– Czy będąc biologiem molekularnym nie ma Pan poczucia pewnej uzurpacji – wnikając w podstawowe mechanizmy życia ze świadomością, że to może prowadzić do sterowania nimi albo przynajmniej do wpływania na ich przebieg? Czy to nie jest sięganie po owoc zakazany?
– Oczywiście, że jest, ale na obecnym etapie rozwoju biologii molekularnej nie muszę odwoływać się do kanonów wiary, żeby powiedzieć, iż na przykład klonowanie człowieka jest czymś złym.
– Jakie argumenty wystarczą?
– Choćby ten, że klonowane zwierzęta rodzą się „genetycznie stare”, że obserwuje się u nich liczne wady rozwojowe. Innym zasadniczym pytaniem jest: do czego dążymy? Dlaczego chcielibyśmy klonować człowieka? Z próżności, aby stworzyć kopię samego siebie? Badania nad bliźniętami jednojajowymi wskazują, że mimo identycznego aparatu genetycznego, jeśli wychowują się w różnych warunkach społecznych – są innymi ludźmi. Klonując materiał genetyczny człowieka, nie można więc uzyskać idealnej kopii. Bo o tym, jaki jest człowiek, decyduje nie tylko jego genom, ale i środowisko, i warunki, w których rozwija się płód, w których dorasta i wychowuje się dziecko, w których kształtuje się jego dorosła osobowość. Tego się nie da sklonować!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.