Rozmowa z ks. Krzysztofem Kowalem, proboszczem parafii pw. św. Teresy od Dzieciątka Jezus, Doktora Kościoła w Pietropawłowsku Kamczackim na Kamczatce.
Pracujesz w specyficznej parafii.
Rzeczywiście, wszelkie porównania do warunków polskich czy nawet europejskich są niezwykle trudne. Moja parafia liczy osiemdziesiąt pięć osób, terytorium zaś jest trzy i pół razy większe od Polski. Centrum parafii znajduje się w mieście świętych Piotra i Pawła, w Pietropawłowsku Kamczackim. Nazwa pochodzi od dwóch statków: św. Piotr i św. Paweł. Przypłynął nimi Bering, który odkrył miasto leżące nad Zatoką Awaczyńską, moim zdaniem najpiękniejszą na świecie, i nadał mu nazwę. W Pietropawłowsku mieszka obecnie około 200 tys. osób. Mówię „około”, gdyż w minionym dziesięcioleciu nastąpiła duża migracja. Wymieniło się, czyli wyjechało lub przyjechało, około 100 tys. ludzi. Ma to oczywiście związek z poszukiwaniem pracy. To też sprawiło, że część moich parafian wyjechała.
Połowa mieszkańców Pietropawłowska to osoby niewierzące, 42% to prawosławni. Reszta – 8% – dzieli się na różne religie, m.in. 2, 9% mieszkańców deklaruje się jako katolicy. To daje ok. 5 tys. osób. Gdzie oni są? Trudno odpowiedzieć na to pytanie: być może nie utożsamiają się ze zwykłym domkiem, mieszczącym dwa pokoje, w których odprawiamy Mszę świętą.
Na religijność ma wpływ jeszcze jeden fakt. Kamczatka, zgodnie z zamysłem rewolucji, była pierwszym województwem całkowicie ateistycznym, gdzie zniszczono wszystko w jakikolwiek sposób związane z religią. Dopiero w 1991 czy nawet 1993 roku otworzono Kamczatkę – wcześniej można było się tam dostać tylko za imiennym pozwoleniem służby bezpieczeństwa, mając umowę o pracę. Jedynym środkiem lokomocji, dzięki któremu można się tam dostać, jest samolot. Jest jeszcze droga morska.
Co sprawiło Ci największą trudność po przyjeździe na Kamczatkę?
Trudności mogę podzielić na wewnętrzne i zewnętrzne. Jeśli chodzi o wewnętrzne, to trzeba było się uzbroić w ogromną cierpliwość, żeby czekać na człowieka. Trzeba było też walczyć ze sobą, by nie zniechęcać się przy pierwszych problemach. Dużą trudnością było dla mnie odizolowanie od świata. Pierwsze cztery lata nie były łatwe.
Kamczatka jest trudnym krajem, jeśli chodzi o mieszkanie, gdyż sześć, siedem, a czasem nawet osiem miesięcy ciężkiej zimy daje o sobie znać. Skoki ciśnieniowe są niewyobrażalne. Gdy np. pojawia się burza śnieżna czy deszczowa, przychodzi jako ogromna nawałnica. Potem, gdy miasto znajduje się w oku cyklonu, pojawia się na godzinę piękne słońce, a potem znowu wieje, gwiżdże, ciśnienie spada tak szybko, iż odnosi się wrażenie, jakby głowa pękała.
Po czterech latach pojechałem do biskupa z planem budowy kościoła. Gdy wróciłem, przez rok starałem się o ziemię. Pojawił się protest prawosławnych, w uzasadnieniu którego podano, że wieża kościoła będzie widoczna z Zatoki Awaczyńskiej. Przetrawiłem tę odmowę i przez kolejne dwa lata szukaliśmy nowego terenu. Trzy lata temu otrzymaliśmy teren, na skale, obok zamkniętego już cmentarza.
Ponoć dokonało się to wszystko w sposób jak na Rosję niezwykły – bez jakiejkolwiek łapówki.
Postanowiliśmy grać w otwarte karty i rzeczywiście nie dawać łapówki, choć czasem parafianie radzą: „Niech ksiądz posmaruje, to pojedzie szybciej”. Nie zgadzam się, gdyż nie można nieuczciwością budować kościoła, nawet jeśli miałoby się to dziać szybciej. Oczywiście jest to pójście pod prąd, a droga pod prąd nie jest łatwa.
Radość z budowy nowego kościoła szybko stopniała, gdy zabrano wam ów skalisty teren przy cmentarzu. Trudno w takiej sytuacji powiedzieć do siebie: Krzysiek, bądź miłosierny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.