Finał pełen kopniaków

Tygodnik Powszechny 29/2010 Tygodnik Powszechny 29/2010

Pośród całej tej katastrofy, jaką był finał mundialu, należy się cieszyć, że zwyciężył ten, który więcej wniósł do niego piłkarsko. Ironia polega na tym, że Hiszpanie grali bardziej po „holendersku” niż Holendrzy.

 

Prezydent wykorzystał mundial jako zasłonę dymną dla problemów, które trawią Meksyk – kilkakrotnie pokazywał się z reprezentacją i pojechał do RPA na mecz inauguracyjny. Problem w tym, że sama reprezentacja jest źle zarządzana i toczą ją te same choroby, co resztę kraju – np. korupcja. W Meksyku miarą triumfu nie są zdobyte puchary, ale liczba pieniędzy zarobionych na transferach piłkarzy. Reprezentacją rządzą stacje telewizyjne i szefowie klubów: w meczu z Argentyną trener Aguirre wystawił wbrew wszelkiej logice „Bofo” Bautistę, prawdopodobnie na żądanie właściciela klubu Chivas z Guadalajary. Nie ma właściwie pracy z młodzieżą: młodzi chłopcy, aby dostać kontrakt w profesjonalnym klubie, muszą płacić łapówki.

Zamiast pomyśleć o jakiejś reformie piłki, Calderón skoncentrował się na manipulacji. Namówił Aguirrego, aby wystąpił w serii rządowych spotów propagandowych i zapewniał, jaki to Meksyk jest wspaniały, choć kilka tygodni wcześniej na konferencji prasowej w Hiszpanii trener mówił dziennikarzom, że kraj jest w ruinie.

Taki futbol, jakie społeczeństwo

Od początku mundial w RPA zapowiadano jako rywalizację Afryki i Ameryki Łacińskiej o miejsce w futbolowej hierarchii. Prędko okazało się, że Latynosi zostawili Afrykanów w tyle: do 1/8 przeszły wszystkie, poza Hondurasem, reprezentacje z regionu, a do ćwierćfinałów przedostały się aż 4 drużyny: Brazylia, Urugwaj, Argentyna i Paragwaj. Zaczęto nawet mówić, że „latynoska siła” zmiecie „starą i zmęczoną Europę”, że futbol mówi po kastylijsku (nie zapominajmy o Hiszpanii!), a mundial zmienia się w Copa América. Ostatecznie okazało się, że Europa nie była aż tak zmęczona i zostawiła Amerykę Łacińską za burtą; tylko Urugwaj przeszedł do półfinałów po pamiętnym meczu z Ghaną...

Ano właśnie: taki jest futbol, po prostu nieprzewidywalny. Kto by powiedział, że Argentyna kompletnie rozłoży się pod naporem Niemiec, albo że Niemcy w niemal podobny sposób ulegną Hiszpanii? Zupełnie jakby Meksyk zaraził Argentynę jakąś tajemniczą grypą, a ta z kolei zaraziła Niemcy.

Jeśli zaś chodzi o triumf Europy nad Ameryką Łacińską, nie był on wcale tak oczywisty: w pierwszej połowie meczu Brazylii z Holandią to Brazylia dominowała. Wszystko zmieniła samobójcza bramka, pierwsza w historii brazylijskich mundiali i strzelona przez najlepszą brazylijską obronę „ever”... Ironia futbolu w pełnej krasie: trener Dunga, sam w przeszłości odpowiedzialny za defensywę, mimo rzeszy fantastycznych zawodników ofensywnych, zmontował drużynę „obronną”. Stylistycznie to był rodzaj „Euro-Brazylii”, która paradoksalnie została wyeliminowana z turnieju przez inną drużynę europejską, Holandię.

Podobnie było w meczu Chile z Hiszpanią: przez 20 minut Chilijczycy przeważali, aż do momentu, gdy bramkarz Bravo popełnił straszliwy błąd... Potem Hiszpanii o mało nie wykluczył Paragwaj.

Chile było jednym z objawień tego turnieju.

Nie chciałbym ulegać zbytnio ciągotom mechanicystycznym, ale sądzę, że istnieje związek pomiędzy organizacją społeczną danego kraju a poziomem jego futbolu. Chile organizowało mundial w 1962 r. Wszyscy wątpili, czy tak ubogie wówczas państwo da radę, ale mistrzostwa okazały się fantastyczne. Hasłem reprezentacji było „Skoro niczego nie mamy, pragniemy wszystkiego” (Porque nada tenemos, queremos todo) i Chilijczycy zajęli ostatecznie trzecie miejsce. Tego wyczynu nie udało się już nigdy powtórzyć. Przyszły trudne lata dyktatury, stadiony służyły za obozy koncentracyjne, wielu piłkarzy wyemigrowało, np. do Meksyku (choć była to bardziej migracja za pracą niż z przyczyn politycznych), i reprezentacja się rozleciała.

W eliminacjach mundialu we Włoszech w 1990 r. doszło do niesłychanego wydarzenia: w trakcie meczu z Brazylią na stadionie Maracaná bramkarz chilijski „El Cóndor” Rojas widząc, że Chile dostaje baty, wyjął schowany w rękawicy nóż i zaciął sobie twarz, wrzeszcząc, że został trafiony racą, i doprowadzając do przerwania meczu. Gdy oszustwo wyszło na jaw, zdyskwalifikowano go dożywotnio, a reprezentację wykluczono z eliminacji. To był typowy przykład latynoskiej kombinatoryki.

A potem mieliśmy już zupełnie inne Chile: z epoki transformacji i demokracji, z głęboką etyką pracy; nieprzypadkowo ten kraj miał świetne ostatnie eliminacje i niezły występ na tym turnieju.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...