Wciąż wierzę, że Kościół katolicki ma pełnię środków zbawienia i uprzywilejowany dostęp do Prawdy objawionej, jestem jednak świadom, że ze względu na uwarunkowania historyczne i kulturowe ta potencjalna pełnia nie musi koniecznie przekładać się na duchową i moralną rzeczywistość Kościoła jako wspólnoty religijnej i społecznej.
Wstępując do zakonu jezuickiego, uznałem niejako etyczną i duchową wyższość Kościoła katolickiego wobec mojego dotychczasowego świata, ponieważ dostrzegłem w Kościele odblask świętości Boga i bijące źródło Jego miłości, tworzące wspólnotę może nie idealną, ale kierującą się zasadami miłości i przebaczenia, pokory i poświęcenia. Moje ufne podporządkowanie się Kościołowi było też wyrazem zwątpienia w nowoczesność jako przygodę wyemancypowanego człowieka Zachodu.
Hierarchiczny Kościół katolicki formował mnie na kapłana intelektualistę i przez kilkanaście lat podejmował ze mną dialog, pragnąc jakoś zasymilować moje doświadczenia i wrażliwość, które moi przełożeni uważali za cenne w misji ewangelizacyjnej, zwłaszcza w odniesieniu do środowisk zsekularyzowanych i poszukujących. Przez 11 lat jako jezuita byłem przygotowywany do misji nowej ewangelizacji w świecie akademickim i medialnym. Miałem być katolickim duchownym, który posiada wysoką kompetencję nawiązywania dialogu z nowoczesnym światem laickim oraz przygotowuje intelektualnie i duchowo polskich katolików na sprostanie sekularyzacyjnej fali. Dlatego m.in. wysłano mnie na studia teologiczne do zachodniej Europy, abym – zobaczywszy, co może wkrótce czekać polski Kościół – szukał twórczych środków zaradczych przeciw potencjalnemu kryzysowi religijnemu w Polsce.
Po studiach teologicznych w Dublinie wracałem do Polski w 2006 roku z głową pełną pomysłów ewangelizacyjnych i naukowych, z wielkim zapałem. Trafiłem akurat w sam środek kryzysu lustracyjnego, wywołanego pośrednio przez pracę badawczo-historyczną ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Wcześniej kwestia lustracji w ogóle mnie nie interesowała. Uznawałem ją za anachronizm i coś mało eleganckiego. Zaskoczony niechęcią krakowskich duchownych i wielu moich współbraci jezuitów wobec ks. Tadeusza, stanąłem po jego stronie, bo dostrzegłem w nim niesprawiedliwą ofiarę korporacyjnej przemocy Kościoła. Zdałem sobie sprawę, że za okazywaną ks. Tadeuszowi niechęcią stoją bardzo konkretne interesy i lęki kościelnych władz oraz samych duchownych, również moich współbraci, uwikłanych we współpracę.
Myślałem naiwnie, że jeśli tylko moi przełożeni oraz szersza opinia katolicka dowiedzą się o skali zjawiska i jego grozie, to bezzwłocznie stworzą klimat ujawniania prawdy, sprzyjający procesowi nawracania się ludzi Kościoła uwikłanych w grzech współpracy z SB i szkodzenia przez to bliźnim oraz samemu Kościołowi. Opublikowałem wywiad z ks. Tadeuszem Isakowiczem-Zaleskim w jezuickim wówczas portalu Tezeusz.pl, a następnie kilka wpisów blogowych o tym, dlaczego lustracja w Kościele i zakonie jezuickim jest koniecznie potrzebna. Reakcja moich przełożonych i części współbraci na te teksty zaskoczyła mnie: prawie nikt nie był zainteresowany prawdą i pozytywnym wyjściem naprzeciw kryzysowi. Przeciwnie, uznano, że to, co zrobiłem, jest wrogim aktem wobec zakonu jezuickiego i Kościoła w Polsce. W ciągu miesiąca z jednego z najbardziej obiecujących jezuitów w mojej prowincji (przyjąłem już święcenia diakonatu, oczekiwałem na święcenia kapłańskie) stałem się największym wrogiem zakonu, człowiekiem niegodnym jezuickiego powołania, a nawet rzekomo chorym psychicznie i niepoczytalnym. Spadły na mnie wszelkie możliwe kary zakonne: natychmiastowa zmiana domu zakonnego, przeniesienie z pracy na uczelni do pracy parafialnej, zakaz pracy nad doktoratem z filozofii, zwolnienie z funkcji redaktora naczelnego portalu, absolutny zakaz publikacji i wystąpień publicznych, niedopuszczenie do święceń kapłańskich, a w ostatnim miesiącu – najbardziej bolesny – zakaz spożywania posiłków ze wspólnotą i współuczestnictwa w Eucharystii. Posłusznie poddałem się karom. Odczuwałem bolesne analogie do represji, jakich doświadczyłem w PRL, gdy byłem wielokrotnie więziony za dawanie świadectwa prawdzie i wolności.
Moi przełożeni wywierali na mnie nacisk, bym sam wystąpił z zakonu, ponieważ usuwanie zakonnika w kontekście kryzysu lustracyjnego w Kościele i ukrywania bolesnej prawdy o agenturze SB wśród elity zakonu jezuickiego byłoby mniej korzystne. Ten nacisk miał charakter klasycznego i systematycznego mobbingu, analogicznego jak w świeckich firmach, tyle że przełożeni zakonni mają dużo większe możliwości i władzę zadręczania swoich podwładnych. Ja jednak uważałem, że jeśli zakon przez 11 lat twierdził, iż mam powołanie zakonne i kapłańskie, to nie mogę pogodzić się z zaskakującą nagłą zmianą stanowiska z powodu kilku moich tekstów ujawniających prawdę o poważnym złu w zakonie i Kościele. Myślałem wówczas: nawet jeśli popełniłem błędy w swoich publikacjach i wypowiedziach, to jednak kary były zupełnie nieproporcjonalne. Najbardziej bolał zupełny brak dialogu. Nikt odpowiedzialny nie chciał ze mną przez rok rozmawiać, nie próbowano mnie wysłuchać, zrozumieć moich racji, a przecież wiedziano, że działałem w dobrej wierze, z pobudek idealistycznych, narażając się na poważne konsekwencje dla ważnego dobra. Mój Prowincjał, który pełni w zakonie bardzo ważną funkcję Ojca swoich współbraci, pomimo moich wielokrotnych próśb, nie chciał się spotkać ze mną przez rok, aż wreszcie spotkał się jedynie po to, by przekazać mi wydaną w Rzymie decyzję o mojej dymisji.
Celem represji, jakich doświadczyłem, było zablokowanie prac badawczych nad agenturą SB w zakonie jezuickim i ochrona reputacji wysoko postawionych jezuitów uwikłanych we współpracę z SB. Znaleziono we mnie kozła ofiarnego po to, by jako wspólnota zakonna i kościelna nie musieć stawać w prawdzie, nie wchodzić w proces nawrócenia, przebaczenia, pojednania związanego z grzechami członków wspólnoty i krzywdą ich ofiar. Gdy roczny mobbing okazał się nieskuteczny, a ja pozostawałem posłuszny – usunięto mnie z zakonu z powodu „wyjątkowej nieprzydatności”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.