Sięganie do płytkich kieszeni

Niedziela 44/2010 Niedziela 44/2010

Ukrywanie problemów kraju jest polityką krótkowzroczną, podyktowaną wyłącznie logiką kalendarza wyborczego. Można ten sposób postępowania zrozumieć, ale narzuca się pytanie o cenę, jaką będzie musiało zapłacić całe społeczeństwo

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Docierają do nas, tzw. przeciętnych obywateli, bardzo sprzeczne sygnały na temat stanu finansów państwa. Nie wiemy, czy bać się o przyszłość, czy wręcz przeciwnie, cieszyć się, że będzie coraz lepiej… Z jednej strony prof. Krzysztof Rybiński z SGH dowodzi, że państwo polskie jest dziś znacznie bardziej zadłużone niż za Gierka, a z drugiej – minister finansów uspokaja, że nic złego się nie dzieje, bo przecież bez pośpiechu, lecz systematycznie rozwijamy się, reformujemy gospodarkę. Komu tu wierzyć? Co się naprawdę dzieje w kwestii polskich finansów i gospodarki?

PAWEŁ SZAŁAMACHA: – Moim zdaniem, chyba jednak nie dzieje się najlepiej. Bo przecież zarówno sam szef rządu, jak i jego główny minister ds. gospodarczo-społecznych Michał Boni czarno na białym przyznali, że nie będą podejmować większych wyzwań prorozwojowych, że zadowala ich trwanie, stagnacja. A to nie wróży dobrej przyszłości.

– A może ta niechęć do podejmowania bardziej śmiałych działań wynika właśnie z troski o przyszłość, zgodnie z rosyjskim przysłowiem „tisze jediesz, dalsze budiesz”?

– Raczej ma tu zastosowanie polskie porzekadło o zamiataniu problemów i wstydliwych spraw pod dywan. W moim przekonaniu, to trwanie wynika z chęci dociągnięcia obecnych satysfakcjonujących notowań poparcia dla rządzącej partii politycznej do wyborów w przyszłym roku. Takie ukrywanie problemów kraju jest polityką krótkowzroczną, podyktowaną wyłącznie logiką kalendarza wyborczego. Można ten sposób postępowania zrozumieć, ale narzuca się pytanie o cenę, jaką będzie musiało zapłacić całe społeczeństwo…

– Jaką?

– Zgodnie z biblijną mądrością, po latach tłustych przyjdą lata chude.

– Społeczeństwo już nieraz musiało płacić za zaniechania i pomyłki polityków. Jak Pan ocenia pod tym względem kolejne rządy wolnej Polski?

– Politycy nie biorą się znikąd, są wybrani przez to samo społeczeństwo. W wolnej Polsce, czyli w ciągu ostatnich 20 lat, mieliśmy do czynienia z przypływami i odpływami aktywności reformatorskiej. W latach 1990-91 powstawały podstawy nowoczesnej gospodarki i związanego z nią prawa, co wiązało się, oczywiście, z dużymi zmianami oraz kosztami społecznymi. Potem nastał okres bezruchu za rządów koalicji SdRP i PSL (do 1997 r.), dla której wartością było przede wszystkim jak najdłuższe trwanie. Z kolei lata 1997-2001, rząd AWS i premiera Buzka, charakteryzowały się sporą aktywnością wprowadzania zmian; różnie ocenianych, bo niektóre z nich były wręcz kontrowersyjne i przyniosły duże uboczne koszty, jak np. wprowadzenie Otwartych Funduszy Emerytalnych, ale część reform tego okresu była uzasadniona – dobre skutki przyniosło np. wprowadzenie dużych województw.

– Jednak zawsze w okresach bardziej reformatorskich okazuje się, że Polacy wolą raczej błogi bezruch – co pokazują sondaże opinii. Boimy się zmian.

– To prawda. Przypomnijmy sobie, jak bardzo emocjonalnie były przez społeczeństwo przeżywane lata 2006-2007. W krótkim okresie rządów PiS z kolejnymi koalicjantami przeprowadzono wiele istotnych reform społecznych, prawnych, np. ulgę prorodzinną w podatku dochodowym, powołano zintegrowany nadzór nad rynkami finansowymi, utworzono CBA…

– Okazało się, że ta aktywność reformatorska – nawet ta prospołeczna – nie przełożyła się na poparcie społeczne.

– Otóż to! Dlatego nastąpił kolejny okres bezruchu, właśnie ze względu na to doświadczenie, które obecnie rządzący wysnuli z porażki poprzedników, że nie należy podejmować ryzyka zmian i reform, nawet jeśli są niezbędne dla przyszłości kraju… Historia pokazuje, że takie mało aktywne rządy odchodzą raczej z powodu nadzwyczajnych okoliczności i zdarzeń losowych niż z powodu braku konkretnych osiągnięć. W 1997 r. premier Cimoszewicz niefortunnie powiedział do powodzian, że „trzeba się było ubezpieczyć”… Z kolei okres bezruchu rządu SLD Leszka Millera zakończył się wielkimi aferami, co doprowadziło tę ekipę do klęski wyborczej w 2005 r. Natomiast trzy pozostałe rządy wolnej RP musiały odejść właśnie z powodu aktywności reformatorskiej, która nie przypadła do gustu społeczeństwu. Dopiero po kilku latach spoglądamy na tamte dokonania z większym obiektywizmem.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...