Powstanie w Warszawie nie miało żadnych szans powodzenia; było skazane na klęskę nawet w przypadku mało realnego zwycięstwa nad Niemcami. Mieliśmy bowiem przeciwko sobie nie tylko Trzecią Rzeszę, ale i Związek Radziecki.
Co jeszcze miałoby się wydarzyć, aby Komenda Główna Armii Krajowej uznała, że na takiego „sojusznika” liczyć nie można? Stalin podjął już zresztą w sprawie Polski ostateczne decyzje, o czym świadczyło utworzenie w Warszawie 1 stycznia 1944 roku Krajowej Rady Narodowej z Bolesławem Bierutem jako przewodniczącym. Program KRN odmawiał rządowi RP w Londynie prawa reprezentowania narodu polskiego. Rozwinięciem działań KRN był Polski Komitet Wyzwolenia Narodowego (PKWN), powołany w Chełmie 21 lipca 1944 roku; następnego dnia PKWN wydał „Manifest” określający cele i podstawy nowego ustroju państwa.
Ostrzegawczy sygnał nadszedł już wcześniej z Teheranu, gdzie w listopadzie 1943 roku Franklin Delano Roosevelt i Winston Churchill zaakceptowali wschodnią granicę Polski wzdłuż linii Curzona.
Nieszczęście
W tej sytuacji powstanie w Warszawie nie miało żadnych szans powodzenia; było skazane na klęskę nawet w przypadku mało realnego zwycięstwa nad Niemcami. Mieliśmy bowiem przeciwko sobie nie tylko Trzecią Rzeszę, ale i Związek Radziecki. Powstanie mogło być więc tylko dramatycznym protestem wolnej Polski przeciw sowieckiemu zniewoleniu. Ale nie za taką cenę! Członkowie rządu RP i dowódcy Armii Krajowej znaleźli się w wyimaginowanym, nieistniejącym świecie, ponieważ swoje życzenia i nadzieje wzięli za rzeczywistość. Konsekwencje takiego stanowiska były już jednak realne. Trudno nie przytoczyć fragmentu „Pana Tadeusza”: Szlachta na koń wsiędzie, ja z synowcem na czele i jakoś to będzie. I było.
Z desperackiej decyzji Komendy Głównej Armii Krajowej skorzystali zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Niemcy otrzymali pretekst do zburzenia Warszawy, a przede wszystkim – front zatrzymał się na prawie pół roku. Wszak na przejście od Wisły do Łaby wystarczyły Armii Czerwonej cztery miesiące, wypełnione ciężkimi walkami na Wale Pomorskim i w Berlinie. Pod Warszawą Sowieci mieli trzykrotną przewagę.
Korzyści Rosjan sprowadzały się nie tylko do likwidacji Armii Krajowej i Delegatury Rządu na Kraj, bez obciążania własnego konta. Nie do pogardzenia było także unicestwienie Warszawy, „miasta nieujarzmionego”, dobrze zapamiętanego z lat 1792, 1794, 1831, 1863, 1920. Takiej okazji spadkobiercy Suworowa nie chcieli przeoczyć. Więc poszły na miasto ulotki świadczące o pragnieniu walki: Warszawo! Chwyć za broń!; odezwała się radiostacja w Moskwie „Kościuszko”: Ludu Warszawy! Do broni! Tylko żadnych kontaktów na szczeblu wojskowym, żadnych ustaleń dotyczących wspólnych działań. Czyż nie była to oczywista prowokacja – obliczona na wybuch powstania w celu osiągnięcia własnych korzyści? Tymczasem generałowie polscy postępowali tak, jak gdyby do Wisły zbliżały się dywizje Pattona i MacArthura, a nie Józefa Stalina.
Mieszkańcy Warszawy nie mieli złudzeń. Ich uczucia oddaje wiersz Józefa Szczepańskiego (1922–1944), podporucznika AK, obrońcy Woli i Starego Miasta:
Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci, byś nam, Kraj przedtem rozdarłszy na ćwierci, była zbawieniem witanym z odrazą.
(...)
Czekamy ciebie, ty odwieczny wrogu, morderco krwawy tłumu naszych braci, czekamy ciebie, nie żeby cię spłacić, lecz chlebem witać na rodzinnym progu.
(...)
Nic nam nie zrobisz, masz prawo wybierać: możesz nam pomóc, możesz nas wybawić, lub czekać dłużej i śmierci zostawić. Śmierć nie jest straszna, umiemy umierać.
A swoją drogą, może to i dobrze, że żołnierze leżący przy Alei Żwirki i Wigury nie poznali tych słów. Przecież tyle zniczy paliło się tam niedawno...
Słyszymy niekiedy tłumaczenie, że wśród szeregów Armii Krajowej nastawienie na bezpośrednią walkę było tak silne, że bez względu na decyzję dowództwa doszłoby do niekontrolowanego wybuchu. Taka możliwość nie istniała, żołnierze podziemia nie mieli bowiem bezpośredniego dostępu do broni, która ukryta była w tajnych magazynach. Utajonych na tyle skutecznie, że jeszcze przy odbudowie Warszawy natrafiano na zbrojownie nieznane powstańcom.
Zresztą, reakcje Niemców na takie ograniczone, niezbyt groźne dla nich wystąpienia nie byłyby zapewne większe niż represje za wykonanie wyroku na Kutscherę. To, co się stało, przekroczyło jednak wszelkie wyobrażenia: ponad dwieście tysięcy zabitych, zburzone miasto, zagłada zabytków, księgozbiorów i archiwów – metryk narodu polskiego. Gorzej być nie mogło!
Decyzja o wybuchu powstania spotkała się z krytyczną oceną przywódców Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. Także w rządzie RP panowały w tym względzie rozbieżności i różnice zdań. Zabrał głos generał Władysław Anders, depeszując do szefa sztabu Naczelnego Wodza, generała Stanisława Kopańskiego: Osobiście, uważam decyzję dowódcy Armii Krajowej za nieszczęście. Czy sytuacja, w której armia podziemna stanęła przed alternatywą samorozwiązania lub beznadziejnej walki, była do uniknięcia?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.