Rozpoczęta na terapii praca nad sobą wciąż trwa i jest to bardzo ciężka praca. Są momenty, kiedy wydaje mi się, że trudne wspomnienia już tak nie bolą, jak kiedyś. Wystarczy jednak moment – jakiś głos, czyjś dotyk, podobna sylwetka, coś, co przypomina tamtego człowieka, czy sytuację – i znowu ogarnia mnie paraliż, i nie wiem, co robić.
Jabłońska
Myśli Pani, że obrońcy księdza stali po jego stronie, ponieważ wierzyli w jego niewinność?
Orłowska
Ksiądz pomagał wielu rodzinom finansowo, to były tereny popegeerowskie, wielu z nas borykało się z biedą. Pewnie ci, którzy dostali od niego pomoc, czuli się zobowiązani, żeby stać za nim. Jednej z moich sióstr też pomagał. Wybierał rodziny raczej patologiczne, a nie ukrywajmy, moja rodzina taka właśnie była.
Jabłońska
Uważa Pani, że kara, jaką wymierzył sąd ks. Moskwie, oddała sprawiedliwość skrzywdzonym przez niego osobom?
Orłowska
Dla mnie w tamtym momencie było ważne, że wina została mu udowodniona, ale wyrok, jaki dostał, był w moim odczuciu za niski. Wobec zła, jakie wyrządził, te dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć wydają mi się śmiesznie małe. Poza tym zaraz po wyroku nadal uczył dzieci, mimo że sąd zakazał mu przez osiem lat kontaktu z dziećmi. Trochę to wyglądało jak naśmiewanie się z nas, którzy przeciw niemu zeznawaliśmy. Potem został odesłany do innej parafii. Ja myślę, że powinien przede wszystkim zostać wysłany na leczenie, a już na pewno należało go odizolować od dzieci. O ile wiem, Kuria nawet po wyroku nie zrobiła nic poza przenosinami na inną parafię.
Muszę jeszcze na chwilę wrócić do samej rozprawy. Chciałam – w przeciwieństwie do innych oskarżających – zeznawać w obecności księdza. W tamtym czasie byłam już w trakcie terapii i zrozumiałam, że potrzebuję spojrzeć mu w oczy i zapytać, dlaczego mi to zrobił. Przecież mówił, że mnie kocha jak ojciec! A skoro kochał, dlaczego krzywdził? I to nie tylko tym, że całował w usta, dotykał miejsc intymnych, kładł do swojego łóżka, ale małemu dziecku, którym wtedy byłam, zupełnie wypaczył obraz miłości.
Wydawało mi się to ważne, sądziłam, że mi to może pomóc leczyć się z tego wszystkiego, co przeszłam. Nie spodziewałam się, że usłyszę coś, co spowoduje, że tak długo nie będę mogła sobie poradzić. W pewnym momencie ksiądz powiedział: „Ale ja twojej mamie płaciłem”. Poczułam, jak serce staje mi w miejscu – dowiedziałam się, że sprzedano mnie, czteroletnią dziewczynkę, jak dziwkę. Własna matka, człowiek dziecku najbliższy. W tym wszystkim, co mnie spotkało, chyba to było najgorsze.
Życie od nowa
Jabłońska
Oprócz ludzi, od których spotkało Panią wielkie zło, byli też tacy, od których doświadczyła Pani dobra.
Orłowska
Jest wiele osób, którym chciałabym bardzo podziękować. Do dziś z wdzięcznością wspominam naszego sąsiada z Mszany, który mnie małą dziewczynkę uczył jeździć na rowerze, a później na traktorze. Ucząc mnie, powtarzał, że tego, czego się nauczę, nikt mi nie odbierze. Niedawno przyszła mi myśl, żeby pojechać do niego i podziękować mu. Ta jego uwaga poświęcona wtedy mnie, odrzucanemu przez bliskich dziecku – była naprawdę ważna. Nie zdążyłam, niedawno dowiedziałam się, że Zygmunt – tak miał na imię – zmarł. Nie zdążyłam też podziękować komendantowi policji z Dukli, który podczas procesu zawsze mnie wspierał, nieraz okazywał pomoc. Pamiętam, że po którejś z rozpraw i tym, co się potem w Mszanie wokół mnie działo, byłam w bardzo złym stanie i podczas którejś z rozmów z komendantem powiedziałam, że mam tego wszystkiego dosyć, że już psychicznie nie wytrzymuję i najchętniej skończyłabym ze sobą. A komendant na to: „Dla kanalii szkoda życia” i wciągnął mnie w jakąś dobrą rozmowę.
Bardzo w tamtym czasie pomógł mi również Wojciech Tochman. To był pierwszy człowiek, przed którym się naprawdę otworzyłam. Potrzebowałam być przez kogoś wysłuchana, ale strasznie trudno było mi się otworzyć. Tochman swoim taktem i delikatnością wzbudził moje zaufanie – jemu chciałam swoją historię opowiedzieć. To on pierwszy uświadomił mi, że powinnam się z Mszany wyprowadzić, bo tam nie ma już dla mnie życia. To było wtedy zupełnie nierealne, Tochman chciał nawet udostępnić mi na jakiś czas swój domek na Mazurach – jestem mu za wszystko bardzo wdzięczna. Śledzę jego działania, czytam jego książki. Jestem dumna, że mogłam go poznać. Mogę długo wymieniać osoby, od których otrzymałam dobro, wiele dobra, oni wszyscy na zawsze zostaną w moim sercu. Pośród nich szczególne miejsce zajmuje Darek z Gdańska. Bez niego nie dałabym rady zacząć życia od nowa.
Jabłońska
Historia z dobroczyńcą z Gdańska to jak bajka o dobrej wróżce, zjawiającej się zupełnie nieoczekiwanie po to, żeby bezinteresownie pomóc.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.