Chrześcijaństwo jest religią wolności. Najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć w przypadku konfliktu sumienia, to pogodzenie się z myślą, że nic nie można zmienić i trzeba grzeszyć.
Co więc może zrobić chrześcijanin, gdy ma do czynienia z konfliktem wartości?
Działać, choćby na płaszczyźnie politycznej: uczestniczyć w wyborach, podejmować inicjatywy ustawodawcze, zbierać podpisy, głosować w taki, a nie inny sposób, starać się zmieniać prawo, negocjować z pracodawcą warunki pracy, odwołując się do klauzuli sumienia, a w poważnych sytuacjach organizować protesty. Może też oczywiście wzywać do bojkotu, strajku czy obywatelskiego nieposłuszeństwa, ale tych sposobów nie powinno się nadużywać.
Łatwo powiedzieć. Ale ja myślę o konkretnym człowieku, który ma wątpliwości i pyta: czy ja zgrzeszyłem, skoro sprzedałem dzisiaj dziesięć opakowań środków antykoncepcyjnych.
Nie zapominajmy, że podczas spowiedzi człowiek ma dokonać oceny moralnej swoich czynów. Jeżeli sumienie coś mu wyrzuca, to trzeba mu pomóc, i to niekoniecznie poprzez potwierdzanie lub zaprzeczanie, że popełnił grzech. Każde zachowanie trzeba ocenić, biorąc pod uwagę intencje, okoliczności i cel, ale też ludzką indywidualną wrażliwość i starać się dopomóc w poszukiwaniu rozwiązań prowadzących do tego, by człowiek żył w zgodzie ze swoim sumieniem, takim, jakie ono aktualnie jest. Ludzie są wdzięczni, gdy kapłan, szanując ich wrażliwość, pomoże im znaleźć jakieś rozwiązanie, a przede wszystkim, kiedy pokaże nowe możliwości i perspektywy wyboru.
Bądźmy realistami. Boimy się utraty pracy i jest to skuteczny straszak powstrzymujący przed protestowaniem.
Chrześcijaństwo jest religią wolności. Najgorsza rzecz, jaka może się zdarzyć w przypadku konfliktu sumienia, to pogodzenie się z tym, że „nic nie można zmienić i trzeba grzeszyć”. Przeciwieństwem wiary nie jest niewiara, tylko lęk i determinizm. A Bóg mówi, że nie ma takiej sytuacji, w której musimy grzeszyć. Jeżeli mówimy o zasadach funkcjonowania w pracy, to dla chrześcijan grzech jest granicą, której nie można przekroczyć. Zwłaszcza jeżeli to ewidentny grzech polegający na oszukiwaniu kogoś, okłamywaniu czy wykorzystywaniu nieletnich. Powiedzenie „nie da się” jest często zgrabnym samousprawiedliwieniem, żeby nic nie zmieniać, bo zaangażowanie oznaczałoby konieczność opowiedzenia się za jakimś stanowiskiem w sytuacji, która jest moralnie dwuznaczna. Czasem także chcielibyśmy przerzucić nieprzyjemne konsekwencje naszych wyborów na Pana Boga, na przykład: przestanę oszukiwać, gdy będę miał pewność, że moja firma wtedy nie upadnie albo że nie stracę pracy. Powiedzmy jasno, takiej gwarancji Pan Bóg nie udzieli. Bo niszczyłoby to relację z Nim, ale też szkodziło nam samym, ponieważ czyniłoby z nas ludzi totalnie zależnych, niezdolnych do podejmowania decyzji i ponoszenia ich konsekwencji.
A co wtedy, gdy mamy poczucie uczestnictwa w grzesznej strukturze?
Uczestnictwo ma rozmaite poziomy. Inna jest sytuacja pielęgniarki pomagającej przy aborcji, inna osoby, która sprząta salę operacyjną po zabiegu, inna lekarzy. Myślę, że granicą jest to, co w prawie nazywa się uczestnictwem sprawczym. Biorę w czymś rzeczywisty udział. Stoję na czatach, a ktoś okrada sklep, podaję strzykawkę w czasie dokonywania eutanazji. Sumienie trzeba szanować, a praca nad jego kształtowaniem nie polega tylko na deklarowaniu tego, co już jest, a co jeszcze nie jest grzechem.
Sprzedaż i produkcja broni też może być dwuznaczna moralnie, choć nie odważyłbym się powiedzieć, że wszyscy pracownicy Świdnika czy Mielca są zbrodniarzami i powinni zmienić pracę. Mogę jednak sobie doskonale wyobrazić chrześcijanina, który z powodów moralnych zrezygnuje z takiej pracy, albo zrezygnuje z pracy przy produkcji lub sprzedaży alkoholu, bo tak mu sumienie i doświadczenia życiowe nakazują. Nie trzeba z tego zaraz robić normy ogólnej, wymaganej wobec każdego pod groźbą kary ogłoszenia go grzesznikiem.
Ale czy nie mamy do czynienia w takich sytuacjach z grzechem zaniedbania? Przymykamy oko i udajemy, że wszystko jest w porządku?
Teologia moralna mówi, że zaledwie 10 proc. decyzji, które podejmujemy, to sytuacje wyboru między złamaniem lub zachowaniem przykazania. Pozostałe 90 proc. to decyzje bardziej neutralne moralnie, czyli nieobjęte wyraźnymi zakazami i nakazami. Czy mam studiować geografię czy informatykę? Czy mam pracować w takiej czy w innej firmie? Czy mam się kłócić o swoje, czy nie? Pan Bóg dał nam wolność i bardziej interesuje Go to, jak postąpimy w danej sytuacji, jakiego dokonamy wyboru, niż to, jaki grzech popełnimy. Położyłbym akcent na twórczość, bo mam wrażenie, że zbyt szybko godzimy się na to, że możliwe są tylko dwa rozwiązania i że są one przeciwstawne. A co jeśli istnieją inne możliwości? Jeśli jednak uda się znaleźć jakąś płaszczyznę, która pozwoli mi pozostać wiernym sobie, ale i innym dopomoże w drodze do wiary? Krótko mówiąc, są sytuacje, kiedy brak konfrontacji jest poważną niewiernością sobie i Bogu, a są i takie, w których właśnie konfrontacja będzie złem.
Czasami idziemy na kompromis…
To prawda, kompromis kojarzy się często z czymś, co przypomina pakt ze złem. Tyle, że to jest fałszywe rozumienie tego pojęcia. Kompromis jest znalezieniem takiego rozwiązania, które zaspokaja żądania obu stron, ale nie kosztem rezygnacji ze swoich przekonań – inaczej nie jest to kompromis. Najtrudniejsze jest twórcze znalezienie nowej płaszczyzny, na której obie strony pozostaną wierne sobie, ale też zyskają coś nowego, nowe możliwości i cele.
Niektórzy mówią: Nie da się inaczej, wszyscy tak robią.
To nieprawda, że nie da się inaczej. Często moja zgoda na status quo powoduje, że to zło staje się powszechne. Dlatego trzeba znaleźć w sobie odwagę, by z tym złem walczyć – na wielu poziomach.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.