Czy chrześcijaństwo zawiodło w 1914 roku?

Więź 2/2014 Więź 2/2014

„O wojnę powszechną za wolność ludów — prosimy Cię, Panie” — tak modlił się Adam Mickiewicz w Księgach narodu i pielgrzymstwa polskiego w 1832 roku.

 

W roku 1914 prawie nikt nie podważał oficjalnego uzasadnienia ze strony swoich rządów. W całej Europie parlamenty przyjmowały pożyczki wojenne przez aklamację, tłumy entuzjastycznie żegnały wyruszających na bój żołnierzy. Kościoły błogosławiły sztandary, a podczas mszy i nabożeństw po obu stronach frontu wznoszono do nieba modły o szybkie zwycięstwo sprawiedliwej sprawy. Oczywiście, działo się to nie po raz pierwszy, ale tym razem „słuszność” sprawy nie wiązała się w żaden sposób z wyznawaną wiarą. Argumenty kapelanów nie różniły się od tych drukowanych w gazetach: walczymy o honor, przyszłość naszego narodu, bezpieczeństwo i równowagę wśród państw Europy. Bóg miał więc tym razem błogosławić wojnie podjętej nie w Jego imię, ale w imię pojęć bliższych Machiavellemu, Heglowi, Darwinowi i Nietzschemu.

Niektórzy ludzie w obliczu niebezpieczeństwa śmierci odnajdywali na nowo wiarę. Zwłaszcza we Francji nastąpiło nowe zbliżenie Kościoła i społeczeństwa laickiego — sporą rolę odegrało tu świadectwo tysięcy księży i zakonników, powołanych do wojska jako zwykli żołnierze. Dla innych jednak piekło okopów podważyło wszystkie dotąd uznawane wartości. Angielski poeta Wilfred Owen, który poległ na tydzień przed zawieszeniem broni w 1918 roku, kończył swój najsłynniejszy wiersz wezwaniem, by nie powtarzać już więcej „starego kłamstwa: dulce et decorum est pro patria mori”[5].

Czy chrześcijaństwo rzeczywiście dało się jednak całkowicie ponieść emocjom nacjonalistycznym i prowadzić na pasku rządów? Czy obrazem Kościoła z czasów Pierwszej Wojny ma dla nas pozostać feldkurat Katz z Przygód dobrego wojaka Szwejka? Byłoby to krzywdzące nie tylko wobec setek bohaterskich kapelanów, będących często dla zwykłych żołnierzy jedyną ostoją, w przeciwieństwie do bezdusznych oficerów (zwłaszcza przypadek armii włoskiej) ale i wobec stanowiska papieża.

Bezużyteczna rzeź

Kieruje nami droga i łagodna nadzieja, że nasze propozycje zostaną zaakceptowane i w ten sposób osiągnie się jak najszybciej przerwanie tej straszliwej walki, która z dnia na dzień coraz bardziej okazuje się bezużyteczną rzezią. (Benedykt XV, Orędzie do głów państw walczących, 1 sierpnia 1917 r.)

Papież Pius X zmarł 20 sierpnia 1914 roku, według niektórych złamany wybuchem wojny, której nie był w stanie zapobiec. Jego następca, Benedykt XV, znalazł się w jeszcze trudniejszej sytuacji, gdy 23 maja 1915 roku do wojny, po stronie Ententy, przystąpiły Włochy. Choć wielu zwykłych księży dało się tam ponieść nacjonalistycznej euforii, hierarchia i większość świadomych katolików była przeciwna wojnie. Włochy, jako jedyne z wielkich państw europejskich, nie zostały wciągnięte w spiralę ultimatów i mobilizacji w 1914 roku (choć były wtedy jeszcze związane sojuszem z państwami centralnymi) i miały w zasadzie wolny wybór, czy przystąpić do wojny (i po czyjej stronie). Ostatecznie wypowiedziały ją Austro-Węgrom, nie tylko w imię rewindykacji terytorialnych (Tyrol Południowy i Triest), ale też pod presją nacjonalistów, uznających, że w walkach o zjednoczenie Włoch w dziewiętnastym wieku przelano za mało krwi, i twierdzących, że wojna jest młodemu państwu potrzebna, aby mogło się rzeczywiście zjednoczyć.

Do wojny parli więc we Włoszech politycy wrodzy Kościołowi, pod hasłami dalekimi od chrześcijaństwa (i wszelkich wymogów wojny sprawiedliwej). Co więcej, coraz bardziej przeważało zdanie, że Włochy mają walczyć przeciwko Austro-Węgrom — jedynemu mocarstwu o charakterze jednoznacznie katolickim, którego klęski Kościół w związku z tym nie pragnął. W tle pojawiała się nierozstrzygnięta „kwestia rzymska”: papieże wciąż uważali się za więźniów Watykanu i nie uznawali władzy włoskiej nad Rzymem. W związku z tym na wszelki wypadek rząd włoski, zawierając sojusz z Anglią i Francją, wymógł klauzulę wykluczającą Stolicę Apostolską z ewentualnych negocjacji pokojowych.

Brak jakiejkolwiek suwerenności terytorialnej papieża okazał się w praktyce problemem dla obu stron: akredytowani przy nim dyplomaci państw walczących z Włochami musieli wyjechać do Szwajcarii (w 1940 roku wystarczyło, że schronili się na terenie niezależnego już wtedy Watykanu). Ale i rządowi włoskiemu przeszkadzał fakt możliwości grania kartą rzymską przez Austro-Węgry i Niemcy. W związku z tym po zakończeniu wojny pierwsze kroki ku uregulowaniu „kwestii rzymskiej” zostały podjęte jeszcze przez rządy demokratyczne lat 1918—1922, do powstania państwa Watykan doszłoby więc najprawdopodobniej także i bez Mussoliniego.

Tymczasem papież Benedykt XV robił wszystko, co w jego mocy, zarówno w celu złagodzenia skutków wojny, jak i w celu jej zakończenia. Kościół pomagał uchodźcom i jeńcom wojennym, pośredniczył w wymianie jeńców oraz przekazywaniu im darów i korespondencji — było to szczególnie ważne dla żołnierzy włoskich, którzy dostali się do niewoli i byli pozbawieni jakiejkolwiek pomocy ze strony swojego rządu, który nie podpisał konwencji genewskiej i nie poczuwał się do odpowiedzialności za „tchórzy”.

Wojna znacznie osłabiła Włochy, otwierając drogę do niepokojów wewnętrznych i przejęcia władzy przez faszystów, ale doprowadziła też do rozpadu Austro-Węgier, które jako jedyna z potęg tamtego czasu nie miały charakteru narodowego, lecz ponadnarodowy. W 1914 roku uchodziło to w dużej mierze za anachronizm, dziś patrzymy z dużą większą życzliwością — i sentymentem — na ten swoisty pierwowzór Unii Europejskiej, dla którego przynajmniej teoretycznym uzasadnieniem było wspólne dobro, a nie narodowy partykularyzm.

 

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...