„Na początku było Słowo”. Coraz mniej osób zdaje sobie sprawę z doniosłości tego stwierdzenia. Słowo traci na wartości na rzecz obrazu. Spada jego jakość i… szacunek do niego. Tymczasem słowo to jedno z najbardziej wyrafinowanych narzędzi, jakimi dysponujemy.
Dlaczego słowa?
Po pierwsze – słowo to abstrakcja. Kiedy mówię „zielony młotek”, to słuchacz zmuszony jest do wysiłku intelektualnego: wpierw musi przywołać w głowie obiekt o nazwie młotek, a potem pokolorować go na zielono. Gdyby ten sam przedmiot leżał przed nami, to słuchacz mógłby się ograniczyć do przyjęcia tego faktu do wiadomości – „Ok., widzę”. Jeśli przykład z młotkiem nie był wystarczająco przekonujący, spróbujmy tak: Niziutki stolik, który przycupnął w kącie dość ciemnego pokoju. Na tym stoliku kraciasta cerata, na tej ceracie zielony talerzyk, na tym talerzyku dwa chrząszcze kłócące się o ostatni okruch pozostały po uczcie rozbrykanego kucyka, jeden z chrząszczy cały zapłakany.
Po drugie – słowa pociągają za sobą słowa. Opis można rozwijać, doprecyzowywać, zmieniać, umieszczać w kontekście, bawić się nim jak klockami. Do tego słowa rozłożone są w czasie. Każde z nich odkrywa nowy fragment rzeczywistości, zmienia nasycenie światła, kształt, czasem nawet miejsce zabawy. Pokazanie obrazka kończy przygodę komunikacyjną. „Widzę” – i już. Słowo to milion możliwości; gotowy wizerunek, to możliwość tylko jedna z miliona.
Po trzecie – słowo kreuje. Dzięki słowom nawet najmniej zdolne dzieci są zdolne wykreować nawet najbardziej fantastyczne światy. Nie muszą umieć rysować, nie muszą umieć ładnie pisać. Wystarczy, że powiedzą: Słońce schowało się do dziupli wielkiej brzozy... I właśnie powstał piękny, poetycki, wyjątkowo sugestywny obraz. Wykorzystanie słów jest najszybszym dostępem do Sztuki (wielka litera nieprzypadkowo).
Po czwarte – język to podstawowe i najskuteczniejsze narzędzie komunikacji. Jedni lepiej zapamiętują przez słuch, inni są wzrokowcami, jeszcze inni kinestetykami, jednak przychodzi chwila, kiedy swoje rozumienie świata trzeba przekazać innym. Wtedy, niezależnie od naszego głównego kanału percepcyjnego, w pierwszym odruchu użyjemy słów. Umieć nazywać – to siła słów. Nazwać przedmioty, emocje. Nazwać to, co słyszymy, nazwać swój ruch, swoją radość, swoje wątpliwości. A słowa poniosą to dalej i nasza radość, nasz ruch i emocje popłyną od osoby do osoby… w ten sposób pozostaną żywe.
Kreacja i komunikacja
W swoich wędrówkach przez przedszkola jako „opowiadacz baśni” zauważyłem, że słowa czarują. Nie czarują piękne stroje, wymyślne choreografie – czarują słowa i opowieści, które te słowa ze sobą niosą. Dlaczego? Bo słowa są dynamiczne. Dziecko patrząc na najbardziej pstrego klowna zacznie się nudzić po kilku minutach, jeśli ten klown nie będzie się poruszać. Książeczki z kolorowymi ilustracjami po jednym przejrzeniu idą w kąt. Kiedy jednak dodamy do klowna słowa, a do książeczki historię, dzieciaki będą chciały wracać do niej raz za razem.
Słowa są jak karty z niespodziankami. Mówiąc, odkrywamy jedną po drugiej, a dzieci czekają na to, jaka będzie następna karta. Można je modulować – czasem zaskoczyć, przestraszyć, czasem rozśmieszyć. Wystarczy odkryć odpowiednią kartę. Odpowiednie wyczucie nastroju grupy, czy też pojedynczych uczestników zajęć jest zadaniem narratora. Dzieci czekają.
Cudowne w opowieściach jest to, że rozpoczynają się one tam, gdzie zazwyczaj dzieci znajdują swoją normalność. Słowa używane są przede wszystkim do komunikowania rzeczy: „Zjedz obiad!”, „Nie rób tego!” „Ubierz się, proszę” itd. Słowa mają moc przerzucenia mostu pomiędzy tym, co normalne i prozaiczne, a krainą, w której króluje dziecięca kreatywność. Granica pomiędzy codziennością a kreacją jest niezwykle cienka.
Bezpieczne narzędzie
Niektórzy obawiają się, że zbyt częste przekraczanie tej granicy sprawi, że dzieci „odkleją się” od rzeczywistości. Dlatego wszelkie próby tak zwanego fantazjowania są kwestionowane jako niepoważne. Tymczasem dzieci wiedzą dokładnie, gdzie jest rzeczywistość, a gdzie jej nie ma. Wiedzą, że wyobraźnia jest krainą absolutnie wszystkiego i że posługiwanie się nią jest po prostu przyjemne. Nie potrzebują wiarygodnych rekwizytów, żeby cieszyć się z gry słów. Wystarczy kawałek patyka, dwóch chłopców i już mamy wojnę, w której każdy z nich ginie dziesiątki razy, ale potem ożywa. Czy to niebezpieczne? Nie, bo ci dwaj chłopcy wiedzą, po której stronie granicy toczy się ich konflikt. To dla nich poligon, na którym rozwijają swoją kreatywność (choćby w dziedzinie forteli wojennych). Nie ma to jednak nic wspólnego z faktyczną nauką obsługi broni. Czy kiedy dziewczynki bawią się w dom, myślą o sobie „na serio” jako o matkach? Nie – dziewczynki doskonale zdają sobie sprawę z tego, że ich zabawa to tylko zabawa.
Wszystko dzieje się w słowach, tych wypowiedzianych na głos i tych, które toczą się w dziecięcej głowie. Te słowa są dla dzieci nie tylko twórcze, są też bezpieczne. To one stanowią o granicy tego, co jest na niby. Jeśli damy dziecku patyk i powiemy: „To karabin”, ono zrozumie – „To nie jest karabin, ale będę udawać, że jest”. Dzięki temu poziom jego abstrakcyjnego myślenia będzie wzrastał. Natomiast wręczenie dziecku wiernej repliki broni i powiedzenie „to karabin” skończyłoby się tym, co pokazanie zdjęcia z „zielonym młotkiem” – „Tak, widzę… i co dalej?”.
Narracja
Słowa dają szansę odpowiedzieć w prosty sposób na pytanie: „co dalej?”, jeśli mamy jako pedagodzy opowiedzieć dzieciom o trzech zjawiskach, a umieszczenie ich w kontekście narracyjnym daje szansę na płynne przechodzenie pomiędzy jednym a drugim. Kontekst narracyjny pozwala zachowywać ciągłość, a dzięki temu ciągłą uwagę naszych małych słuchaczy. To przydaje się szczególnie, kiedy musimy opowiedzieć o skrajnie odmiennych zjawiskach, z których jedno nie wynika z drugiego. Narracja pozwala rozłożyć te zjawiska w czasie, dzięki opowieści stają się częścią jednej całości, po której wędruje dziecięca uwaga. Bo w głowie słuchacza wciąż kołacze jedno pytanie: „Co dalej?”.
Przykład: musimy opowiedzieć o tym, jak robi się spaghetti bolognese. Możemy to powiedzieć tak: bierzemy pomidory, bazylię, pieprz, sól, czosnek i mięso mielone. Najpierw podsmażamy mięso…itd.
Możemy też tak: Kiedy pani Jadzia, przygotowała spaghetti bolognese i już podsmażała mięso mielone, do jej kuchni przez okno wszedł mężczyzna. Niepostrzeżenie zbliżył się do stołu, na którym pani Jadzia trzymała pozostałe składniki potrzebne do zrobienia sosu. „Czosnek – mruknął mężczyzna niezadowolony – pomidory, o – jest!”, po czym do kieszeni płaszcza wepchnął całą bazylię pani Jadzi. Następnie na paluszkach podszedł do okna i siup… już go nie było. Wtedy pani Jadzia odwróciła się i zobaczyła, że…
W ten sposób dzieciaki dostają ten sam zestaw informacji, ale jednocześnie ich ciekawość zostaje zawieszona na słowie „że…” i chcą wiedzieć, co dalej. A my możemy, wraz z oczekiwanym przez nie „co dalej?”, dać im także więcej informacji, czasem z zupełnie innejpółki.
Drugi koń
Korzystanie z narracji ma jeszcze jeden walor – jest jak wprzęganie do wozu drugiego konia. Z jednej strony mamy materiał merytoryczny, z drugiej samą narrację. Zajęcia ciągnięte są przez oba „konie”. Kiedy dzieci będą bardziej zainteresowane materiałem, możemy śmiało porzucić naszą historię. Kiedy jednak okaże się, że zajęcia zbliżają się do czegoś, co można nazwać totalną katastrofą, możemy przenieść ciężar zainteresowania dzieci na opowieść. Dla nas to ratunek, a także szansa, by za chwilę znów niepostrzeżenie powrócić do tematu zajęć.
Ilustrowany świat
Jednym z największych nieszczęść naszych czasów jest to, że wszystko jest ilustrowane. Newsy w wiadomościach to wielkie zdjęcia, z niewielką ilością faktycznych informacji, książeczki dla dzieci to przede wszystkim wielkie, kolorowe i częstokroć tandetne ilustracje. Podobnie z teatrzykami – coraz więcej jest formy, coraz mniej treści.
Informacje podawane w sposób graficzny są prostsze, szybciej można się ich uchwycić. Widzisz i wiesz. I o to chodzi. Problem w tym, że wzrok i umysł mogą się po nich prześlizgnąć, bez wysiłku. Są jak śmieciowe jedzenie: wchodzą górą, wychodzą dołem, niewiele zostawiając po drodze.
W tej sytuacji warto przypomnieć sobie, że pierwszym i najprostszym narzędziem, jakiego możemy używać, jest słowo. I dzięki niemu możemy poprowadzić dzieci za rękę prosto w krainę nieskrępowanej fantazji ich kreatywności i rozwoju.
Mateusz Świstak – absolwent UJ, polonista. Opowiada baśnie i o baśniach, prowadzi blog basnienawarsztacie.pl, dzieląc doświadczeniami z pracy z baśnią oraz interpretacjami znanych baśni i bajek. W przedszkolach prowadzi Baśniową Szkołę Rysunku. Współpracuje z Muzeum Etnograficznym w Krakowie, prowadząc cykl zajęć podróżniczych „Klub Latających Podróżników”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.