Wbrew głoszonym słowom, oraz oczywistej nauce Chrystusa, duża część chrześcijan zdecydowanie zrezygnowała z wrażliwości i dobrze ukierunkowanej emocjonalności w swym życiu religijnym. Niestety, w ich zastępstwie pojawiły się intelektualizm oraz sentymentalizm, który nie pozwala na właściwe wykorzystanie emocji i uczuć. Azymut, 5/2003
Nie ma wątpliwości, że czysty duch i serce są elementem najważniejszym w naszej pobożności. Ofiary wydają się jednak nieodmiennie wplecione w nasz stosunek do Boga. Dlatego krytyka terminu „ofiara”, wyrażona przez szereg autorów, wydaje się niepokojąca. Z drugiej strony nie sposób jednak zaprzeczyć, że „dolorystyczny” nurt w chrześcijaństwie nie zawsze dawał dobre owoce.
Ale czy można zastąpić termin „ofiara” terminem „dar”? Przecież nie możemy niczego dać Temu, który dał nam wszystko. „Cóż masz, czego byś nie otrzymał?” - pyta święty Paweł. I nie chodzi bynajmniej o rozważania, czy te terminy są zamienne ani o to, czy rozumiemy je prawidłowo. Chodzi o to, czy możemy coś Bogu darować, skoro wszystko, co mamy zawdzięczamy właśnie Jemu.
Termin „ofiara” wydaje się być zatem nie do zastąpienia. Temu słowu nie jest przyporządkowana jedynie zasada do ut des, jak twierdzi Wacław Hryniewicz. Ofiara oznacza pozbawienie się czegoś. Jeżeli ofiarowujemy Bogu coś, co „posiadamy”, oznacza to nie fakt fizycznego oddania, lecz fakt, że w jakiś sposób umniejszamy bądź to siebie, bądź to swój stan posiadania, o coś, co ma dla nas pewną wartość. Ofiarą dla Boga jest działalność niezliczonej rzeszy cichych wolontariuszy w szpitalach i hospicjach. Ich dobre uczynki mogą być w pewien sposób darem dla innych ludzi, ale nie dla Boga, który w pewien nieuchwytny dla nas sposób jest sprawcą ich czynów.
Dzięki wolnej woli możemy pewne wyrzeczenia bądź radości ofiarować Bogu, nadać im sens pełnej miłości odpowiedzi. Bardzo często zapominamy o tym, czy to w powodzeniu, czy to w cierpieniu, że On chce, abyśmy dzielili z Nim życie.
Drugą wątpliwością, jaką budzi u mnie omawiany fragment Chrześcijaństwa nadziei, jest fakt, że autor nie odniósł się w nim do głosów polemicznych ze wspomnianej już dyskusji na łamach Tygodnika Powszechnego. Wydaje mi się, że argumenty użyte przez Dariusza Kowalczyka, Jana Kracika i innych polemistów wymagają jednak namysłu, i zapewne odpowiedzi. Ten brak jest poważnym mankamentem książki.