Na tak luksusowy wybór papieża-Niemca, bezpośrednio po wielkim papieżu-Polaku mógł sobie pozwolić tylko Duch Święty. Nikt z Polaków by w tym kierunku nie szedł. Podobnie Niemcy! Widzę w tym znak, że Opatrzność czuwa nad Polakami i Niemcami. Przegląd Powszechny, 4/2007
– Ksiądz Arcybiskup wskazuje na pobożność Polaków. Czy jednak po gorących wydarzeniach ostatnich miesięcy, po tym wszystkim co działo się na styku Kościoła, polityki i mediów jest to faktycznie najważniejsza sprawa na dzisiaj? Czy przez te wydarzenia nie rozpada się dosyć stabilna dotąd wierność Polaków wobec Kościoła?
– Z jednej strony patrząc, można odnieść takie wrażenie, ale z drugiej, można w tym dostrzec nie rozpad, ale przemianę. Obecne wstrząsy to zjawisko chwilowe, ale uważam, że na dłuższą metę to może być dla polskiego Kościoła bardzo ważny proces przemiany w kierunku większej autentyczności i głębi. Trzeba jasno powiedzieć, że dramatyczne przeżycia ostatnich miesięcy, wydarzenia związane z tzw. dziką lustracją księży nie są znowu taką tragedią, jak wielu by chciało oceniać. Traktuję to jako kryzys, który przetrwamy, a który może odrobinę popchnie nas, Kościół w Polsce, ku większej prawdzie i pokorze (analogicznie do medycznej crisis).
W odniesieniu do kwestii, co jest dla naszego Kościoła najistotniejsze, a co stanowi tylko otoczkę, kontekst... Kościół musi bronić swojego proprium, swojej istoty. Musi ją zaznaczyć, nie pomijając oczywiście aktualnego usytuowania, kontekstualności, w jakiej przyszło mu egzystować. Owszem są chwile, i tak ludzie to odbierają, że kontekst jest ważniejszy. Może tak jest właśnie teraz z Kościołem w Polsce i ze sprawą wspomnianej lustracji. Nie możemy się jednak dać zwieść takiemu podejściu, bo wtedy podchodzimy literalnie do tajemnicy Kościoła, do naszego bycia w Kościele, do naszego bycia Kościołem. Zdecydowanie za dużo o Kościele się mówi, a za mało próbuje się nim być. Benedykt XVI będzie nam stale przypominał, podobnie jak czynił Jan Paweł II, by mniej mówić o Kościele, a bardziej nim się stawać. Dlatego warto podkreślać właśnie sprawę pobożności.
– Nasza pobożność nie cierpi więc na obserwowaną przecież w wielu krajach „chorobę na śmierć”?
– Zdecydowanie nie! Od kierkegardowskiej rozpaczy jest bardzo daleko. Nie jest to też realizacja wizji sartrowskiej czy heideggerowskiej. Zresztą, logika teologiczna mówi, że umieranie jest tylko przemianą. Nawet śmierć jest tylko momentem przejścia, drogą do życia nieograniczonego. Umierania mamy prawo trochę się bać. Choćby dotyczyło ono tylko pewnych złudzeń... My w Polsce musimy ten kryzys jakoś twórczo przetrwać. To nam się przyda. Jesteśmy troszkę za wyniośli, wszystko wiemy; wiemy, jaki powinien być Kościół, Europa, świat. Jesteśmy w swoim mniemaniu oczkiem w głowie wszystkich narodów, w Europie wiedziemy prym. Czasem tak o sobie, niestety, myślimy. A jak to nasze bycie Kościołem wygląda, wiemy... Dlatego tutaj trzeba czasem takich dramatycznych momentów, choć są bolesne. Nie możemy rozpaczać, trzeba się otrząsnąć, wprowadzić korektę i zastanowić się nad własnym sposobem bycia Kościołem, jak sprowadzić go ponownie na właściwy tor.
– Z tym, że w związku z ingresem bp. Wielgusa korekty musiał nam wprowadzać sam Benedykt XVI, kierując do nas pismo z Rzymu. Czy polski episkopat jest w stanie samodzielnie wprowadzać korekty, dążyć do odważnego i jasnego określania sytuacji, czy ciągle potrzebować będziemy, by robił to Watykan?
– Ująłbym to inaczej. Nigdy decyzje należące do nas nie były podejmowane przez Watykan, nawet za Jana Pawła II, choć wtedy mieliśmy naturalnie większe możliwości odwoływania się do niego. Wtedy było to bardzo wygodne, obecnie jesteśmy znacznie bardziej samodzielni. Benedykt XVI nie chce nas prowadzić, jako ojciec narodu, bo on jest ojcem wszystkich narodów, całego świata i ma to na uwadze w epoce globalizacji. To, że zechciał nam pomóc, to był wyjątkowy gest, wynikający pewnie również z tego, że on Polskę i nasz Kościół bardzo kocha. Te wydarzenia były dla niego bolesne. Jednakże on nie chce być naszym stróżem czy korepetytorem, który karci ucznia. Pragnie, by nasz Kościół był nadal tym, na którym można polegać, który wydał Jana Pawła II. Z życiowej lekcji, którą obecnie otrzymaliśmy, pewnie się otrząśniemy i wyciągniemy wnioski na przyszłość.