Na tak luksusowy wybór papieża-Niemca, bezpośrednio po wielkim papieżu-Polaku mógł sobie pozwolić tylko Duch Święty. Nikt z Polaków by w tym kierunku nie szedł. Podobnie Niemcy! Widzę w tym znak, że Opatrzność czuwa nad Polakami i Niemcami. Przegląd Powszechny, 4/2007
– Ksiądz Arcybiskup postrzegany jest jako przyjaciel papieża Benedykta XVI. Wydaje się jednak, że jako teologowie w wielu punktach bardzo się różnicie. Czy nigdy się nie spieraliście?
– Podkreślmy najpierw właściwą opcję. Przyjacielem papieża powinien być każdy kapłan katolicki. A co do teologii, to uważam, że nie wolno mi się stawiać na równi z nim. Ale przyjaźń nie wyklucza sporów! Owszem, były między nami różnice. Spieraliśmy się co do wielu kwestii teologicznych. Tak było chociażby przy okazji mojej pracy habilitacyjnej, gdzie umieściłem Ratzingera pośród tych chrystologów katolickich, na których miał wpływ Karl Barth. On jednak nie zgodził się z taką opinią. Odpowiedziałem, że w jego chrystologii można odnaleźć wiele ujęć barthowskiej optyki teologicznej, dlatego umieściłem ją w grupie chrystologii sensu i Logosu, jako odwiecznego Słowa, które wszystko czyni sensownym. Wykazywałem, że niektóre ujęcia i zwroty teologii Bartha znalazły się w jego koncepcjach teologicznych. Stwierdził, że zakwalifikowałem go niewłaściwie, ale powiedział też, że nie zdawał sobie sprawy, iż jednak wiele używanych przez niego pojęć to terminologia czysto barthowska. Przed Barthem ich nie było. To były dosyć zawiłe problemy.
– Czy zatem wasza znajomość była przede wszystkim znajomością dwóch naukowców zajmujących się tą samą dziedziną?
– Początkowo rzeczywiście tak było. Wcześniej znałem oczywiście kard. Ratzingera z jego publikacji, znałem go jako teologa, ale nie osobiście. Poznaliśmy się dopiero podczas Europejskiego Zjazdu Teologów Systematycznych, Dogmatycznych i Fundamentalnych. Ratzinger przez dwie kadencje prowadził Koło Teologów Systematycznych i zapraszał w ramach zjazdu teologów z KUL-u. Jeździłem na te spotkania jako reprezentant uczelni. Miałam nawet kilka prelekcji, które mi wyznaczył, a także wspólne wykłady, gdzie mogliśmy się lepiej poznać.
Bliższą znajomość zawarliśmy, gdy pisałem wspomnianą już pracę habilitacyjną. Dotyczyła ona chrystologii Karla Bartha i jej wpływu na współczesną chrystologię katolicką. Zwróciłem się z prośbą o pomoc do prof. Hansa Künga, który w tym czasie pracował wraz z Ratzingerem na Wydziale Teologii Katolickiej Uniwersytetu w Tübingen. Chciałem się dowiedzieć, czy ma sens temat pracy związany z chrystologią Karla Bartha. Pytałem Balthasara, ale on mi odradzał, gdyż twierdził, że na dłuższą metę Barth jest nudny i teologia katolicka nie ma zbyt wiele do przejęcia od niego. Nie mogłem się jednak z tym stanowiskiem zgodzić, więc postanowiłem zwrócić się do Künga, który pisał pracę doktorską na temat nauki o usprawiedliwieniu Soboru Trydenckiego i Karla Bartha. Niestety, Küng w tym czasie wykładał w Stanach Zjednoczonych. Na czas jego nieobecności wszelką korespondencję odbierał Ratzinger, który odpowiedział na mój list. Stwierdził, że warto zająć się tematem, który sobie wybrałem, gdyż nikt wcześniej nie napisał pracy ujętej w takim aspekcie. I to był nasz pierwszy naukowy kontakt.
– Kardynał Ratzinger odwiedzał Śląsk i Księdza Arcybiskupa także niezależnie od spraw naukowych...
– Oczywiście. Ważne było to, że otrzymaliśmy sakrę biskupią w tym samym roku, on w marcu lub w kwietniu, a ja w sierpniu 1977 r. To nas zbliżyło duchowo. Pisaliśmy do siebie, a ilekroć byłem w Rzymie, zawsze go odwiedzałem. Podczas jednej z wizyt zaprosiłem go do nas, na Opolszczyznę. Stwierdził, że bardzo go interesuje Śląsk i zależy mu na wizycie na Górze Św. Anny. Potem był u nas jeszcze kilkakrotnie, ale ten pierwszy, trwający półtora tygodnia, pobyt w 1983 r., był szczególny. Staraliśmy się o wizytę kardynała już od półtora roku, zwłaszcza że wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy o pielgrzymce Ojca Świętego. Dopiero podczas ostatniego etapu przygotowań do tej pielgrzymki, zarówno w Radzie Głównej jak i na Sesji Plenarnej Episkopatu, poprosiłem, by papież odwiedzając Śląsk nie pominął Opolszczyzny. Rozumiano mnie, jednak musiałem osobiście pojechać do Watykanu, by wyjaśnić mój plan samemu Ojcu Świetemu, który go zaakceptował. Wtedy Ratzinger powiedział: „Wiesz co? To się nie opłaca, przecież i tak nikt nie przyjdzie zaraz po odwiedzinach Papieża”. Chciał przełożyć tę wizytę na następny rok. Odpowiedziałem: Nie ma obawy, to właśnie ma być nabożeństwo dziękczynne za odwiedziny papieża. I faktycznie, przyszło ponad 50 tys. osób! Panowała wtedy niezwykła atmosfera, podobnie zresztą, jak podczas innych jego odwiedzin.