Temu, kto na początku swej drogi zetknął się z czymś tak czystym i szlachetnym, jak szlachetna powinna być fotografia, jak szlachetna powinna być sztuka, trudno jest się później odnaleźć, bo nagle wymagane są od niego rzeczy komercyjne, sensacyjne, newsowe. Przegląd Powszechny, 12/2007
– Może Pan podać konkretny przykład takiego wyboru?
– Po trzęsieniu ziemi w Iranie, do szpitali polowych w Bam zorganizowanych przez międzynarodową pomoc przybywali potrzebujący opieki lekarskiej mieszkańcy miasta. Przed jednym z nich siedziała kobieta. Gdy na nią spojrzałem, dostrzegłem porażającą pustkę, nicość i beznadzieję w jej oczach. Pomyślałem, że ten obraz dużo mocniej mówi o ogromie tragedii, która tam się wydarzyła, niż dziesiątki tysięcy trupów. Miałem problem. Wyczuwałem stan tej kobiety i nie chciałem naruszać jej prywatności. Wziąłem długi obiektyw, stanąłem dalej, przykucnąłem. Poczekałem, by ona wiedziała, że tam jestem, by w pewnym sensie mnie zaakceptowała. Gdyby wtedy się odwróciła, nie przeszedłbym na drugą stronę, żeby widzieć jej twarz, byłby to znak, że ona nie chce. Miałem aparat w rękach i po prostu siedziałem. Delikatnie zacząłem robić jej zdjęcia. To była seria, bo jej oczy bardzo się zmieniały, była w nich wielka intensywność. W Iranie było bardzo dużo fotografów lokalnych, którzy podążali szlakiem fotografów tzw. przyjezdnych. Podpatrywali ich i robili dokładnie to samo. Jeden z nich zauważył tę sytuację, mnie i kobietę. Domyślił się, dlaczego robię zdjęcia. Tylko że ja miałem długi obiektyw, a on krótki. Podszedł do niej na odległość 30 cm, przed jej twarz i robił zdjęcia. Obserwowałem to ze zgrozą. Kobieta zaczęła chować twarz, odwracać się, a on jeszcze bezczelniej podstawiał jej aparat. Tak właśnie działają teraz media. Jeśli ja mam być takim fotografem za kilka lat, to w ogóle nie chcę być fotografem. Historia związana z tym zdjęciem bardzo dobrze obrazuje środowisko. Nie wszyscy fotoreporterzy tacy są, ale, niestety, tacy też się zdarzają.
– Czy to znaczy, że jest aż tak źle, a odbiorcy nie są tego do końca świadomi?
– Uważam, że media powinny się poważnie zastanowić nad etyką zawodową. To, czym karmimy publiczność, że epatujemy śmiercią, powoduje obniżenie progu wrażliwości. Stajemy się coraz bardziej bezmyślni, gdyż mamy taki przekaz informacyjny i takie media, które, niestety, wszystko zaczęły podporządkowywać wymiarowi finansowemu. Ważne jest to, co dochodowe. Mniej liczy się pewna moralna lekcja, która jest przekazywana za ich pośrednictwem, a bardziej wyścig z innym tytułem, z inną gazetą. To jest właśnie kryzys kultury. Media są odbiciem tego, na czym ten świat stoi. A świat, niestety, zaczyna stać tylko na pieniądzu. Rola człowieka zaczyna być zepchnięta tylko do tego, na ile jest on efektywnym robotnikiem. Nie liczy się już jako człowiek.
– Pracując jako fotoreporter wojenny, nieraz narażał Pan swoje życie w celu zdobycia materiału, którego oczekiwała gazeta. Jak daleko musiał się Pan posuwać w wyborach między obowiązkiem a odpowiedzialnością?
– Gdy zaproponowano mi po raz pierwszy wyjazd do Iraku, musiałem sobie zadać pytanie: Po co tam chcę jechać? Na pewno nie po to, by robić zdjęcia pod ostrzałem. Zdawałem sobie sprawę z zagrożenia. Uznałem, że muszę znaleźć cel, który wart byłby tego ryzyka. Na parę zdjęć z akcji szkoda własnego życia. Natomiast jeśli mam już się otrzeć o śmierć, a było faktycznie parę takich sytuacji, to dla wyższego celu, jakiejś większej prawdy. Interesowali mnie zwykli ludzie – Irakijczycy. Jechałem tam z założeniem, że uda mi się do tych ludzi dotrzeć, zamieszkać z nimi, pokazać, jak oni odnajdują się w tej rzeczywistości wojennej, jak się czują. Chodziło mi o taki psychologiczny rys, portret.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.