Dziś, wobec realnego niebezpieczeństwa masowego odchodzenia ludzi od Kościoła, i to już w następnym pokoleniu, wydaje się, iż samo zachowanie status quo to zdecydowanie za mało. Należy mądrze podjąć „ekspansję w przyszłość”. W drodze, 10/2007
Jako kapłanowi, wypada mi zacząć przegląd sytuacji od własnego podwórka – aby nie zrzucać od razu winy na świeckich. Tym bardziej, iż niejednokrotnie można spotkać się z opinią, iż jeśli w polskim Kościele nadejdzie poważny kryzys, będzie to przede wszystkim kryzys duchowieństwa i przez duchowieństwo.
Mamy w Polsce wielką liczbę znakomitych księży: ofiarnych, oddanych swojej pracy. Mamy też niestety trochę takich, którzy Kościołowi zaszczytu nie przynoszą. Mimo woli pojawia się pytanie: czy księża, którzy tak ofiarnie, gorliwie pracują, są tacy dzięki swej formacji seminaryjnej, czy też raczej pomimo takiej formacji? Pytanie to rodzi się przede wszystkim wobec mających miejsce tu i ówdzie odejść od kapłaństwa, ale niepokojące są też inne sygnały: dotyczące np. kleryków, którzy, pełni gorliwości w momencie wstąpienia do seminarium, po kilku latach formacji stają się cyniczni i wyrachowani.
Jeszcze przed drugą wojną światową pewna część księży rekrutowała się z tzw. „rodzin z tradycjami”: ze środowisk ziemiańskich oraz (choć w mniejszym stopniu) inteligenckich. To ci ludzie, starannie wykształceni absolwenci dobrych szkół średnich, a więc wystarczająco przygotowani do studiów teologicznych na renomowanych uniwersytetach zagranicznych (Rzym, Fribourg, Louvain), nadawali potem w jakiś sposób ton polskiemu Kościołowi. Fakt, iż na ogół zostali dobrze wychowani swych w domach rodzinnych, rzutował potem na sposoby zachowania, powszechnie przyjmowane wśród duchowieństwa i pozytywnie wpływające na autorytet kapłanów.
Podczas ostatniej wojny te środowiska, zarówno ziemiańskie jak i inteligenckie, zostały w wyjątkowy sposób „przetrzebione”: poniosły największe straty, gdyż wrogowie świadomie dążyli do ich wyeliminowania. Taka „eliminacja” wyższych warstw społeczeństwa miała miejsce przede wszystkim w Europie Środkowo-Wschodniej; na Zachodzie Europy historia potoczyła się inaczej. W rezultacie, w czasie powojennym proporcjonalnie spadła liczba powołań rekrutujących się z tych środowisk. W okresie stalinizmu i jeszcze przez jakiś późniejszy czas możliwości studiów zagranicznych dla duchowieństwa były marginalne. Zarazem, wraz z wszelkimi patologiami społecznymi – owocem prób komunizacji społeczeństwa – zwiększyła się ilość tzw. „rodzin dysfunkcyjnych” (tych, gdzie np. miały miejsce rozwody lub były problemy alkoholizmu) i dziś spora ilość kandydatów do kapłaństwa (ponoć do 40%) wywodzi się z tego rodzaju rodzin. Niejednokrotnie są to ludzie pełni dobrej woli, ale obciążeni poważnymi przejściami, utrudniającymi osiągniecie dojrzałości zarówno emocjonalnej jak i duchowej; w rezultacie tacy ludzie nie potrafią właściwie zachowywać się ani wobec siebie nawzajem (umiejętność budowania dojrzałych, czystych męskich przyjaźni w gronie kapłanów), ani tym bardziej wobec świeckich (postawy uprzejmości, skromności czy bezinteresowności, tak wysoko cenione przez świeckich). To wszystko zaowocowało poważnym obniżeniem poziomu kandydatów do kapłaństwa, zarówno w zakresie domowego wychowania jak i dojrzałości emocjonalnej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.