Dziś, wobec realnego niebezpieczeństwa masowego odchodzenia ludzi od Kościoła, i to już w następnym pokoleniu, wydaje się, iż samo zachowanie status quo to zdecydowanie za mało. Należy mądrze podjąć „ekspansję w przyszłość”. W drodze, 10/2007
Chrześcijańska miłość winna być ofiarna, ale zarazem nie może być absurdalna! To musi być swoista „samoorganizacja charytatywna”, budowana z pełną świadomością zaszłości: tego, iż zwłaszcza w czasie stanu wojennego ludzie nauczyli się z parafii brać – natomiast w zbyt małym stopniu nauczyli się sami dawać. W tej sytuacji niezmiernie ważna staje się zasada, zaproponowana swego czasu przez p. Stefana Wilkanowicza (ZNAK):
Każdy człowiek jest ważny,
Każdy jest potrzebny,
Każdemu trzeba pomagać,
Od każdego trzeba wymagać. (podkr. własne)
Rozpanoszenie postaw wyłącznie roszczeniowych to jedna z najgroźniejszych plag społecznych we współczesnej Polsce. I dlatego troska u ubogich, zarówno o najbiedniejszych członków parafii jak i o osoby bez stałego miejsca zamieszkania (tym trzeba pomagać w zupełnie innym trybie!), musi brać pod uwagę konieczność właściwego wychowywania społeczeństwa. Jest to tym ważniejsze, iż mamy dziś do czynienia z populistyczną „demoralizacją zinstytucjonalizowaną” na masową skalę, prowadzoną przez licznych polityków, wedle zasad niepisanego paktu: „władza za brak wymagań”. Politycy nie będą niczego od nikogo (poza własnymi politycznymi przeciwnikami) wymagać, aby, broń Boże, nie zrazić do siebie potencjalnych wyborców.
■ Tu znowu trzeba odwołać się do „zaszłości”, a więc do dogłębnie demoralizującego oddziaływania ideologii komunistycznej. Ważnym elementem tej ideologii była swoista „gloryfikacja proletariatu”, prezentowanego jako wiodąca klasa społeczna (w odróżnieniu od ziemiaństwa, burżuazji i innych „wykształciuchów”). Jednym z obserwowanych dziś skutków takiej propagandy jest to, że człowiek, który ciężką pracą dorobił się majątku, natychmiast jest podejrzewany o malwersacje; natomiast ten, kto uchyla się od pracy i stara się żyć z renty czy zasiłków, nie tylko nie podlega napiętnowaniu, ale przeważnie sam nie poczuwa się do żadnej winy. W Kościele w ogóle nie podnosi się tej sprawy (rzecz nie do pomyślenia np. w Kościele w USA, gdzie zwyczaj życia na cudzy koszt traktowany jest jako poważny grzech przeciw społeczności).
Jeszcze chyba starsze korzenie ma w Polsce inna plaga społeczna, którą można ująć następująco: „Dla przeciętnego Polaka nie jest najważniejsze, żeby on miał dobrze, tylko żeby sąsiad nie miał lepiej.” [5] Bezinteresowna nieżyczliwość i zawiść to zapewne odległy efekt czasów, gdy sąsiad był postrzegany przede wszystkim jako konkurent do wszelkiego rodzaju dóbr, dostępnych w niewystarczających ilościach. W rezultacie próbuje się dziś – dla celów politycznych - przeciwstawiać Polskę „solidarną” i „liberalną”, podczas gdy te dwie rzeczywistości nie muszą ani nawet nie powinny być wzajemnie sprzeczne. W tego rodzaju sprawach ujawnia się strukturalna słabość demokracji – a zarazem pojawia się wyjątkowo palące wyzwanie pod adresem Kościoła. Tyle, że w Kościele też trudno podejmować te zagadnienia, bo nawet księża zostali nieświadomie, bardzo głęboko „zainfekowani” taką „pseudo-egalitarystyczną” propagandą. ■
[5] Zob. np. „Newsweek”, nr. 37/2007 z 16.09.2007, str. 24.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.