Prawdy o totalitaryzmie, paradoksalnie, widać więcej w czasach naszych – czasach jednostek i ich praw. Tygodnik Powszechny, 9 grudnia 2007
Że niby, jak zauważał Włodzimierz Majakowski, zdaniem Stalina największy poeta Kraju Rad, „jednostka zerem, jednostka niczym – sama nie udźwignie pięciocalowej kłody”? Ba, jeśli dziś, po tylu latach i w całkiem innym świecie, coś nas oburza w tych słowach, to chyba głównie ich szczerość; wypowiedzenie na głos presentymentów, jakie gwoli własnego spokoju ducha i szacunku rozmówców sami wahamy się wypowiadać... Bo wprawdzie my „intelektualiści”, potomkowie Oświecenia i ludzie na wskroś na nowoczesną modłę ucywilizowani, skłonniśmy odprawiać na co dzień rytualne modły u ołtarza wolnej, a więc z założenia omnipotentnej jednostki, ale w cichości ducha nie bardzo jej (w tym i naszej) wszechmocy ufamy.
Paradoksalnie, a jak się lepiej zastanowić, to wcale nie tak znów paradoksalnie, nigdy jeszcze autorytet jednostki nie spadł tak nisko, jak właśnie w naszych czasach kultu jednostki i jej „praw ludzkich”. Tabele statystyczne pilnie notujące większościowe poparcie dla tej czy innej partii lub tego czy owego proszku do prania, listy najpowszechniej nabywanych książek, najczęściej oglądanych filmów czy najtłumniej uczęszczanych widowisk wywłaszczyły jednostkę z autorytetu, jakim pionierzy nowoczesności zapowiadali/obiecywali jej obdarzenie. Została się jej jeno motyka skarg i zażaleń – jedna z tych, z którymi – jak ludowa mądrość ostrzega – na słońce się nie porywaj. Ani, jak mądrość społecznej nauki wtóruje, na masową kulturę.
Jak odnotował Günther Anders w roku 1956 (bez źdźbła entuzjazmu, w odróżnieniu od Majakowskiego, który wybył ze świata na własne żądanie ćwierć wieku wcześniej), „gra się toczy, cokolwiek robimy; bez względu na to, czy w nią gramy czy nie, jest grana z naszym udziałem”. I dodał, już całkiem ponuro: „Nic się nie zmieni od tego, że się z niej wycofamy”. A więc zerem jednostka, niczym? A zaś z górą pół wieku po zgonie stalinowskiego ulubieńca Francuz Pierre Bourdieu czy Niemcy Claus Offe albo Ulrich Beck zdają się nie mieć w tej kwestii wątpliwości. Choć różnymi słowami, to samo wyrażają spostrzeżenie: im wolniejsza jednostka, tym mniej jej posunięcia ważą na tym, jak się gra toczy... Im bardziej świat tolerancyjny (obojętny?) wobec tego, co jednostka poczyna, tym mniej ma jednostka wpływu na grę, którą gra i w której nią grają...
Świat jawi się nam na kształt ciężkiej bryły, której ruszyć z miejsca się nie da, a jeszcze nadto bryły matowej i bez okien, tak że zajrzeć do środka i sprawdzić, co ją tak ociężałą czyni, się nie uda. A w przekonaniu, że ów ciężar to nie złudzenie, lecz święta prawda, utwierdzają nas ludzie na warszawskich urzędowych stołkach, w kółko powtarzając, że cokolwiek robią, „robią, bo muszą”, bo „nie ma innego wyjścia”, albo że robienie czegokolwiek innego skończyłoby się niewyobrażalną katastrofą. Czynią to zaś w chórze z odpowiednikami z innych stolic, zgodnymi co do jednego: że to, co czynią, jest jedynym, co czynić można, że „There Is No Alternative”, jak to dobitnie Jacek Żakowski wyłożył i druzgocąco skrytykował w swej „Anty-TINIE”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.