Wyrosły w prostej rodzinie o silnej wierze Joseph Ratzinger staje się wysublimowanym intelektualistą epoki. Teologiem, który wyrafinowanymi argumentami chroni wiarę prostych ludzi przed pychą modernizmu. Znak, 11/2006
W niedzielnej mszy uczestniczy regularnie 4,5 miliona wiernych, zaledwie 7% wszystkich Niemców. Równocześnie gwałtownie obniża się liczba księży. W 1991 roku było ich jeszcze niemal 20 tysięcy. W 2003 roku już o cztery tysiące mniej. Dramatycznie zmniejsza się liczba powołań. Rokrocznie przekracza próg seminariów mniej niż dwustu chętnych. Obecnie w 27 diecezjach kształci się 900 alumnów. Przykładowo: w roku 2003 wyświęcono 130 nowych kapłanów, zmarło 304, a 381 przeszło na emeryturę. Stąd z 13 tysięcy parafii jedna czwarta jest nieobsadzona. Środkiem zaradczym pozostaje na razie ich łączenie. Lub import księży. Także z Polski.
Jedynie 65% katolików wierzy w centralny dogmat o życiu pośmiertnym, a tylko garstka - w niepokalane poczęcie Maryi. Wielu z nich wierzy w reinkarnację, odmawia Bogu wpływu na los świata i własny, a katastrofy klimatyczne podnosi do rangi Janowej apokalipsy. Chrześcijaństwo postrzega jako przeciwwagę dla islamu, jako kulturowy fundament, na którym pichci własną religijną miksturę. Modli się najczęściej w środy i soboty, kiedy są losowania totolotka. Spowiada się na czacie. Sensu życia upatruje w ontologicznym koktajlu: trochę Jezusa, dużo kariery, a w wypadkach wątpliwych spojrzenie w oczy swoich dzieci. Wiara jako patchwork? Tak. Co najbardziej rzuca się w oczy wśród młodzieży. Zsekularyzowane roczniki 1979-1990, wychowane na komputerze, Vivie i internecie. Podług kardynała Meisnera z Kolonii „metafizyczni wygnańcy”. Generacja z estetyczną epistologią, w której sportowe nike’i na nogach zdradzają o ich posiadaczu więcej niż jego przynależność do Kościoła. Religijne emblematy są u nastolatków en vogue. Krzyż na szyi, na koszulce Ché Guevara. I różaniec - jako niezbędny gadżet dla obydwu płci - podpowiada młodzieżowe pismo „Max”. Rzecz jasna, na tegoroczny sezon letnio-jesienny.
Niemcy – kraj utracony dla katolicyzmu? Nie do końca. Absolutnie niedoceniana w Polsce niemiecka wrażliwość na biedę w krajach Trzeciego Świata wylewa się w wymiernej postaci pół miliarda euro rocznie, przeznaczonych na pomoc humanitarną. Sumie większej niż ta, jaką dysponuje wspólnotowe Biuro Pomocy Humanitarnej całej Unii Europejskiej. Ponadto między Odrą a Renem rozwija się jedna z najprężniejszych na świecie myśli teologicznych, zgłębiana na wydziałach teologii na ponad 50 uniwersytetach. Wreszcie, laikat niemiecki jest najbardziej wzorowo zorganizowany na całym świecie, od 1848 roku (!) w Związku Katolików Niemiec, a od 1958 roku w prężnym i finansowo zabezpieczonym Centralnym Komitecie Katolików, który stanowi niemałe wyzwanie dla samego episkopatu, nie mówiąc już o kurii rzymskiej.
Wyjątkiem na mocno przetrzebionej katolickiej mapie Niemiec jest Bawaria, w której na 12 milionów mieszkańców 7,3 miliona to katolicy i gdzie uczestnictwo w niedzielnej mszy św. sięga 25%. Benedyktyńskie klasztory zaczęto tu wznosić w cieniu sosnowych borów i na tle wysokich gór przed 1300 laty. Barokowe kościoły, śmiała odpowiedź na wyzwanie Lutra i szalejącej w sercu Europy wojny trzydziestoletniej, stopiły się z górskim krajobrazem, tworząc religijny. Do początku XX wieku imię biskupa i papieża ważniejsze było dla rolniczego ludu od imienia panującego. Oficjalny hymn państwowy „Boże, pobłogosław twój bawarski kraj, twe rozległe połacie, naszą ziemię i ojczyznę!”, do złudzenia przypomina „Boże, coś Polskę”. Dziś jeszcze w urzędzie czy sklepie komputerowym nie usłyszy się ogólnoniemieckiego „Guten Tag”, lecz katolickie „Grüß Gott“ („pochwalony”). Bo niemal do naszych czasów przetrwały zwyczaje naznaczone ludową pobożnością. Pielgrzymki, drogi krzyżowe, krzyże na ścianach.