Papież-profesor w rodzinnej Bawarii

Wyrosły w prostej rodzinie o silnej wierze Joseph Ratzinger staje się wysublimowanym intelektualistą epoki. Teologiem, który wyrafinowanymi argumentami chroni wiarę prostych ludzi przed pychą modernizmu. Znak, 11/2006






Bawarski przekaz

„Moje serce bije po bawarsku” – wyznał dziennikarzom na pokładzie samolotu Papież krótko przed lądowaniem w Monachium. Stąd nie dziwi, że idąc za głosem serca, wiedziony tęsknotą za krajem młodości, ale też chęcią złożenia podziękowania, stanął nogą w biało-niebieskiej ojczyźnie, nie w Berlinie. W tym sensie pielgrzymka w ojczyste strony, podobnie jak obecność na Światowych Dniach Młodzieży w Kolonii, nie była oficjalną wizytą w Niemczech. „Skoro się przybywa do Monachium, to trzeba pomyśleć i o Berlinie, ale ja jestem już starym człowiekiem i papieżem dla Kościoła na całym świecie”, uspokajał swoje niemieckie sumienie. Więc chyba już cud tylko sprawi, że Benedykt XVI kiedykolwiek przybędzie do Berlina. Tymczasem już na lotnisku w Monachium zewsząd powiało bawarskością. Załopotało morze biało-niebieskich flag, chusteczkami zamachały pułki w skórzanych rybaczkach do kolan, z nasadzonymi na głowach kapeluszami z piórkiem. O ile na lotnisku rodaka powitała (nie jak w Warszawie najwyższy rangą Polak) dyplomatyczna reprezentacja skomplikowanego metysażu polityczno-kulturowego republiki: (protestancki) prezydent, (protestancka) pani kanclerz i (katolicki) premier Bawarii, o tyle ten ostatni nie odstępował dostojnego gościa przez cały czas trwania pielgrzymki ani na krok. Jeśli zwierzchnika Kościoła powszechnego przywitał przewodniczący episkopatu Niemiec kardynał Lehmann, to zaraz po nim po przyjacielsku uściskał go kardynał Wetter, przewodniczący episkopatu Bawarii (ewenementu na katolickiej mapie świata). Jeśli zaś głowie państwa watykańskiego hołd oddała kompania reprezentacyjna Bundeswehry, to salut na jego cześć padł ze strzelb góralskich strzelców znad jeziora Tegernsee, Bawarczyków całą gębą, należących do związku strzeleckiego, którego profesor Joseph Ratzinger pozostaje nieprzerwanie członkiem.

Ale nawet tu, w sercu niemieckiego katolicyzmu, nie rozbrzmiały jak w Polsce okrzyki Hoch der Papst! (niech żyje papież), tylko włoskie Viva il Papa! Bo nawet Bawaria to nie Polska, Monachium nie Kraków. Na ulice i place wyszły tysiące, setki tysięcy, nie miliony. Wbrew przewidywaniom organizatorów w sobotnie popołudnie witało Papieża w Monachium nie 250, tylko 150 tysięcy rodaków. Wszystkie msze spowijała atmosfera mieszczańsko-powściągliwa. Inaczej niż w Kolonii czy w Polsce, gdzie dominował radosny katolicki pop. Do Monachium wielu pielgrzymów dojechało rowerem. Zgodnie z ekologicznym niemieckim etosem. Inni przybyli całymi rodzinami, sprawiając wrażenie, jakby wybrali się na całodzienną niedzielną wycieczkę: rankiem wczesna pobudka, w południe msza papieska, potem obiad w restauracji, reszta dnia to niedzielny rekonesans w plenerze.

Ale bawarska scena jest szczera i autentyczna. Papież rzeczywiście przybył do domu. Plac Mariacki w centrum Monachium w dniu przyjazdu może nie pęka w szwach. I jest tam radośnie, choć nie euforycznie. Ale przy złotej kolumnie Matki Bożej uszczęśliwiony Benedykt XVI przyznaje uczciwie, że zna jedynie pierwszą zwrotkę bawarskiego hymnu. W zamian za to chór spontanicznie nuci mu sentymentalną pieśń Weiß du, wie viel Sternlein stehen, taką polską Barkę. Mocno wzruszony gość zacznie najpierw po profesorsku, potem już całkiem spontanicznie ściskać ręce otaczających go ludzi. Pod bliską jego sercu kolumną Matki Bożej, gdzie obejmując archidiecezję (1977), witał się z monachijczykami i gdzie, przyjąwszy propozycję Jana Pawła II przewodniczenia watykańskiej Kongregacji Doktryny Wiary wiary, żegnał się z nimi pięć lat później, dokonuje bawarskiego wyznania wiary. Dziękuje wszystkim, którzy ukształtowali jego duchową formację. W ciepłych i czułych słowach mówi o „drogim mu kraju”. Jakaś nuta melancholii wdziera się w jego wynurzenia, jakby wiedział, że już na zawsze żegna się z ojczyzną. Prostota i skromność biją z jego postaci. Kiedy był „pancernym kardynałem”, wiedzieli o tym nieliczni. Teraz przekonuje się o tym cały świat. Pielgrzymka bawarska staje się więc przesądzającym aktem w „uczłowieczeniu” wizerunku głównego inkwizytora. Choć skromność nie przeszkadza mu porównać się ze św. Augustynem, który, tak jak on, do końca życia wolał pozostać uczonym. Nie biskupem.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...