Jung był niezwykle twórczym psychologiem i pełnym ciekawych pomysłów psychoterapeutą; często miał dobry i głęboki wgląd w tajniki wewnętrznego krajobrazu człowieka. Lecz jego wizjonerska metafizyka prowadzi w moim przekonaniu na niebezpieczne i szkodliwe manowce. Znak, 3/2007
Takie mogą być skutki wizjonerskiej metafizyki Karola Gustawa Junga, oferowanej jako czysta psychologia empiryczna zagubionym duszom, spragnionym zbawienia czy choćby psychicznego zdrowia. Mogą, choć zapewne nie muszą. Sam Jung, mądrzejszy na ogół od swoich wyznawców, ciemność lokował wprawdzie w Bogu, wiedział jednak, że ze złem nie ma żartów. „Zmagając się z ciemnością – pisał do swego przyjaciela – musisz trzymać się Dobra, w przeciwnym wypadku pochłonie cię diabeł”. Ale ta przestroga miała być aktualna tylko dziś, w czasach, kiedy ciemność zagraża wszystkiemu, co dobre, prawdziwe i piękne. W przyszłości natomiast, gdy człowiek już osiągnie dojrzałość, a jego świadomość wzniesie się na wyższy szczebel ewolucji, nadejdzie pora integracji cienia6 . Nie, nie nadejdzie. Jung, daleki w tych wynurzeniach od empirii, dawał w nich wyraz swojej wizji człowieka i Boga. Ta dumna wizja, bardzo osobista i subiektywna, choć dotknięta kantowską niemocą metafizyczną i oparta na programowym panpsychizmie, zrodzona była z gnostyckich podszeptów zbawienia przez grzech i stroniła od religijnej tradycji jak diabeł od święconej wody. W procesie indywiduacji przewidywała wprawdzie porzucenie ego na rzecz wielkiej jaźni, lecz w gruncie rzeczy pozostała pod jego wpływem i hołdowała jego władzy. Człowiek miał przecież służyć wyłącznie sobie i realizować tylko siebie. Czyż mogło być inaczej, skoro rzeczywistość duchową Jung nieubłaganie sprowadzał do rzeczywistości psychicznej? Wszystkie religie – twierdził kiedyś – włącznie z najbardziej pierwotnymi formami magii, są psychoterapią, która leczy cierpienia duszy i ciała. Słowem, Boga wyparła psyche, a teologię psychologia.
Jung w Boga nie wierzył, ponieważ był o Jego istnieniu przekonany i dobrze poinformowany. Skąd te informacje? Nie wiemy. Wiemy natomiast, że Bóg Junga nie jest Bogiem dobrym i łaskawym; daleki od chrześcijańskiego Summum Bonum, łączy w sobie dobro i zło, a od człowieka jest bytem niższej rangi; w toku własnej duchowej ewolucji musi się dopiero moralnie rozwinąć. Mam ogromne wątpliwości, czy promieniowanie takiego Boga na człowieka, na jego kłopoty i cierpienia, psychiczne problemy i kompleksy, przyniesie komukolwiek dobro. Jung był niezwykle twórczym psychologiem i pełnym ciekawych pomysłów psychoterapeutą; często miał dobry i głęboki wgląd w tajniki wewnętrznego krajobrazu człowieka. Lecz jego wizjonerska metafizyka prowadzi w moim przekonaniu na niebezpieczne i szkodliwe manowce. Nowej religii – wbrew swoim skrytym pragnieniom i oczekiwaniom swoich wyznawców – nie stworzył. Dla wielu był psychologicznym „zbawicielem”, pełnym głębokiej mądrości i wiedzy, dla mnie natomiast – choć zawdzięczam mu ogromnie dużo – pozostał wprawdzie niepoślednim znawcą ludzkiej duszy, lecz po dojrzałym namyśle okazał się fałszywym prorokiem. Jak mało kto, łączył w sobie światło i ciemność. Lecz czy kiedykolwiek dokonał twórczej ich syntezy – śmiem wątpić.
***
KRZYSZTOF DOROSZ, ur. 1945, pisarz i eseista, wieloletni pracownik Sekcji Polskiej BBC. Autor książek: Maski Prometeusza. Eseje konserwatywne (1989) i Sztuka wolności. Eseje liberalne (2002).