Jung był niezwykle twórczym psychologiem i pełnym ciekawych pomysłów psychoterapeutą; często miał dobry i głęboki wgląd w tajniki wewnętrznego krajobrazu człowieka. Lecz jego wizjonerska metafizyka prowadzi w moim przekonaniu na niebezpieczne i szkodliwe manowce. Znak, 3/2007
Dziś jednak coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że żadna psychologia, nawet tak bogata i głęboka jak Junga, nie jest w stanie dotknąć istoty ludzkiej duszy. Czasem jej się to oczywiście udaje, ale bardzo rzadko; większą rolę odgrywa wówczas intuicja i ludzka mądrość niż teoria i nauka. Psychika człowieka, nawet najprostszego, jest niezwykle skomplikowana i zawsze skrywa niedostępną psychologom tajemnicę. Zgodnie z pradawnymi naukami Zachodu i Orientu człowiek składa się z ciała, duszy i ducha. Dusza, czyli psyche, żyje i porusza się w rzeczywistości psychicznej, która jest z natury rzeczy niestała i proteuszowa; mieni się wielością barw i postaci, rozpryskuje na tysiące kawałeczków, które układają się w fantasmagoryczne konstelacje, by zaraz zmieniać się jak w kalejdoskopie. Psychologowi, który działa jedynie w rzeczywistości psychicznej, nie może powieść się sztuka wydobycia z niej ludzkiej duszy i spokojnego zbadania jej istoty, tak jak baronowi Münchhausenowi nie mogło powieść się wydostanie z bagna przy pomocy sznurowadeł umocowanych w jego własnych butach. By duszę człowieka dotknąć, by naprawdę wejrzeć w jej tajniki, nie zaś zdawać się tylko na metodę prób i błędów, trzeba wyjść z rzeczywistości psychicznej i wznieść na poziom duchowy. Przed takim krokiem Jung bronił się zaciekle, choć może niezupełnie szczerze, współczesna psychologia natomiast nie musi nawet przed nim się bronić, ponieważ rzeczywistości duchowej na ogół nie uznaje i nie widzi. Lecz tylko ta rzeczywistość daje stały punkt oparcia, skąd możliwy jest ogląd ludzkiej duszy nie w kalejdoskopie, ale bezpośrednio. Poza tym do takiego oglądu potrzebne są szczególne kwalifikacje, które w naszych czasach mało kto posiada.
Dlatego wątpię, by człowiek, nie wychodząc ze sfery psychicznej, mógł kiedykolwiek dojść do stanu nazywanego przez Junga i jego uczniów pełnią. Owa pełnia, której symbolem i zarazem owocem jest wyższa forma człowieczeństwa zwana jaźnią, powstaje na fundamencie jedności psychicznych przeciwieństw, ta zaś niemożliwa jest bez integracji cienia. Cóż to takiego ów cień, o którym tyle mówią następcy i wyznawcy Junga? Cień to wielki psychiczny śmietnik naszej istoty, to ciemna przestrzeń, do której spychamy lub strącamy wszystko, czego nie chcemy w sobie uznać, co stało się nam niepotrzebne i niewygodne, co nas boli lub przeraża. W sferze cienia zgromadziło się przede wszystkim zło – zło nasze własne, zagnieżdżone w naszych wadach, moralnych słabościach, a nawet skłonnościach do zbrodni oraz zło powszechne w postaci wyobrażeń o ludzkiej niegodziwości i lęków przed jej mocą. Lecz cień obejmuje również dobro – dobro, na które nas nie stać lub którego się wstydzimy czy nawet obawiamy. Zdaniem Junga nie tylko pełnia, ale po prostu zdrowie psychiczne wymaga integracji cienia, czyli przywrócenia świadomości wszystkiego, co zostało przez nią skazane na banicję. Ciemność bowiem wraz ze światłem stanowi prawdę o człowieku. Ciemność zatem winna powrócić do światła, lecz nie po to, by się w nim rozpuścić i zniknąć, lecz by współtworzyć z nim jednię. Ciemność należy zatem podnieść z upadku, psychologicznie zrehabilitować i przywrócić do łask.
Nie wierzę w integrację cienia. Nie wierzę zwłaszcza w jej popularną wykładnię zawartą w tysiącach książek i proponowaną w niektórych gabinetach psychoterapeutycznych. Choć inspirowana nauką Junga, wykładnia ta najczęściej opiera się na uproszczeniu jego myśli, na ogólnym nieuctwie, nieznajomości głębszych zjawisk religijnych, na myśleniu życzeniowym płynącym z wiary w miraże ducha czasów, na przykład w psychologiczną ewolucję, na mocy której człowiek raźnym krokiem podąża ku nowemu wspaniałemu światu. Tam czeka nas przyszłość od świetlanej daleko lepsza, bo powstała z pełni, w której światło połączy się z ciemnością. Oto na przykład Robert Johnson, jungowski psycholog i psychoterapeuta, w książeczce poświęconej cieniowi niefrasobliwie twierdzi, że kultura, choć absolutnie konieczna, jest tylko sztucznie narzuconą człowiekowi strukturą. To pogląd niemal czysto freudowski. Freud jednak patrzył wstecz, Jung natomiast przed siebie. Dla Freuda kultura była źródłem cierpień, dla Junga rzuconym nam wyzwaniem. Człowiek, który w procesie indywiduacji zdoła scalić swoją duszę, nie będzie już ofiarą cierpienia.