Jeden z uczestników mojej lubelskiej grupy zaufania, osiemnastoletni chłopak, wyjątkowo inteligentny, wrażliwy, uzdolniony poetycko, o bardzo dobrym sercu, przyznał mi się, że miał już ponad czterdziestu anonimowych partnerów. Czy zasługiwał bardziej na osąd moralny czy na współczucie? Znak, 11/2007
W ten sposób – i w takim stanie umysłu – zostałem wolontariuszem w „Odwadze”. Dostałem od prowadzących carte blanche, co pozwoliło mi na opracowanie własnego, autorskiego programu pracy. Moją grupę, składającą się ostatecznie z siedmiu młodych mężczyzn, nazwałem „grupą zaufania”. Spotykaliśmy się raz w miesiącu na cały weekend. Zrodziła się między nami więź przyjaźni, a przede wszystkim właśnie zaufania. Młodzi ludzie w rozmowach indywidualnych z pełną szczerością opowiadali mi o sobie – ja słuchałem ich, starając się rozumieć, nie oceniać. Bardzo mi się tu przydało moje reporterskie doświadczenie uważnego słuchania. Na wspólnych zajęciach z kolei dzieliłem się z nimi moją wiedzą o problemie (sam dużo czytałem), a w krótkich rozważaniach starałem się przybliżać im zawarty w Biblii wizerunek Boga jako bliskiego, dobrego i miłosiernego Ojca, aby w ten sposób umocnić w nich zaufanie do Boga i poczucie własnej godności jako umiłowanych dzieci Bożych. Próbowałem też robić proste psychodramy, tak aby ułatwić im wgląd we własne uczucia i problemy. Na szczęście wspomagał mnie w tym „zdalnie” mój przyjaciel, ksiądz-psychoterapeuta, pełniący wobec mnie funkcję superwizora. Była to praca niesłychanie trudna, a zarazem pasjonująca. Powoli docierało do mnie, że każdy przypadek jest inny, że nie można stosować żadnych łatwych schematów do wyjaśnienia etiologii zjawiska. Wycofałem się też ze składania pochopnych obietnic, że przy dobrej woli możliwa jest dla każdego zmiana orientacji. Ustawiałem jednak moim młodym przyjaciołom poprzeczkę wysoko, zachęcając ich do pracy nad sobą i przestrzegając przed uleganiem złudzeniom osiągnięcia łatwego szczęścia na drodze „gejowskiej”. Zdawałem też sobie sprawę ze swoich ograniczonych możliwości. Kiedy zbliżał się koniec drugiego roku naszej pracy, a dla nich czas matury i pójścia na studia, a więc próg dorosłości, stopniowo przygotowywałem ich na rozstanie, zachęcając do podjęcia, w miarę możności, profesjonalnej terapii, do czego moje amatorskie próby miały ich zachęcić.
Pożegnałem się z „Odwagą”, ale nie straciłem kontaktu z uczestnikami mojej „grupy zaufania”. Dalsze losy moich „siedmiu wspaniałych”, jak ich nazwałem, rozwijają się bardzo różnie. Oto trzy wybrane przykłady.
Konrad (lat 22), który postrzegał siebie jako biseksualnego, po rozstaniu z naszą grupą korzystał z indywidualnej terapii, był też przez jakiś czas związany z Paschą (grupą wsparcia założoną przez o. Wiktora Tokarskiego, bernardyna); jest dziś w doskonałych relacjach z rodzicami i rodzeństwem, dostał się na wymarzone studia i świetnie sobie na nich radzi, od roku ma miłą i wartościową dziewczynę, którą mi przedstawił, razem studiują. Rodzice Konrada, którzy bardzo go kochają i nie wywierali na niego żadnych nacisków, aż boją się wierzyć swojemu szczęściu.
Andrzej (lat 23) studiuje na prestiżowej uczelni z doskonałymi wynikami, żyje w zgodzie z wymaganiami moralnymi Kościoła, niestety dostał przykrych objawów nerwicowych, co zmusiło go do poddania się leczeniu w warszawskim Instytucie Psychiatrii i Neurologii. Powtórzył mi hipotezę swego terapeuty: „Pan stłumił w sobie pragnienia homoseksualne i teraz one wychodzą na zewnątrz w postaci objawów”. Pod wpływem terapii dolegliwości ustąpiły, skłonności homoseksualne pozostały, a jednak radzi sobie z nimi, korzystając ze wsparcia w kręgu Paschy. Jest prawym człowiekiem, o wielkim poczuciu odpowiedzialności, żyjącym w trudnych warunkach finansowych (rodzice na rencie).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.