Jeden z uczestników mojej lubelskiej grupy zaufania, osiemnastoletni chłopak, wyjątkowo inteligentny, wrażliwy, uzdolniony poetycko, o bardzo dobrym sercu, przyznał mi się, że miał już ponad czterdziestu anonimowych partnerów. Czy zasługiwał bardziej na osąd moralny czy na współczucie? Znak, 11/2007
Sytuacja Pawła (lat 23) rozwija się zupełnie inaczej. Studiuje na dwóch kierunkach, właśnie dostał stypendium zagraniczne; ma przyjazne relacje z rodzicami („To w końcu najbliżsi mi ludzie”), zwłaszcza zbliżył się do swego taty, któremu w jego życiowych tarapatach okazuje wiele zrozumienia i troski; od dwóch lat mieszka jednak z przyjacielem, odsunął się też od praktyk religijnych. „Nie będę się wpychał tam, gdzie mnie nie chcą” – mówi. Paweł wszedł więc – że użyję języka „Odwagi” – na „gejowską” drogę. Kiedy zgłosił się do mnie jako 19-letni maturzysta, był wystraszony, bezwzględnie podporządkowany matce, pozbawiony relacji z rówieśnikami, kompulsywnie przywiązany do praktyk religijnych. Bliscy widzieli już w nim przyszłego księdza. „Bóg był dla mnie wszystkim. Człowiek i świat nie liczyli się wcale”. Spowiednik radził mu: „Nic nikomu nie mów o swoich skłonnościach, tylko idź do seminarium”... Teraz, kiedy się spotykamy raz na kilka miesięcy, mam wrażenie, że rozmawiam z dorosłym, silnym, trzeźwo myślącym mężczyzną. Nie ukrywa przede mną niczego: „Nie wiem, czy chcę być z K. Nie wiem, czy go kocham – zwierzył mi się ostatnio. – Nie wiem, czy ja w ogóle potrafię kogoś pokochać. Boję się uzależnić od drugiej osoby. Nie mam pomysłu na swoje życie”.
Utrzymuję też kontakt z bohaterami mojego pierwszego reportażu opublikowanego w „Więzi”. Napisał do mnie ostatnio jeden z nich, Łukasz, 32-letni lekarz psychiatra. Świadomość swojej odmienności miał od wczesnego dzieciństwa. W liceum kochał się w koledze. Był bardzo pobożny, aktywnie uczestniczył w ruchu oazowym, żył w całkowitej wstrzemięźliwości seksualnej. Po ukończeniu studiów, już jako dorosły samodzielny człowiek, przeszedł przez oba etapy pracy w „Odwadze” – najpierw rok w grupie wsparcia, potem rok w grupie terapeutycznej, której – jak twierdzi – wiele zawdzięcza. Następnie przez cztery lata heroicznie „pracował nad swoją męską tożsamością” (to ulubione sformułowanie Richarda Cohena), podjął też intensywną i kosztowną psychoterapię. „Mężczyźni może i mniej mnie teraz pociągają – wyznał mi kiedyś – ale to nie znaczy, żeby mnie zaczęły choć w najmniejszym stopniu pociągać kobiety. Jestem zawieszony w próżni”. No i oto dowiaduję się od niego, że ma przyjaciela – poznał starszego od siebie o kilka lat mężczyznę i obaj są ze sobą szczęśliwi. „Wreszcie, pierwszy raz w życiu, nie jestem sam – pisze do mnie. – Kocham drugiego człowieka!”...
Koresponduję ponadto z wieloma mężczyznami homoseksualnymi, którzy odezwali się do mnie po moich publikacjach. To dzięki nim uczę się pokory i ostrożności w wypowiadaniu ogólnych sądów na temat homoseksualizmu, a zwłaszcza na temat możliwości tak zwanej zmiany orientacji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.