Homoseksualizm i „uzdrawianie”

Jeden z uczestników mojej lubelskiej grupy zaufania, osiemnastoletni chłopak, wyjątkowo inteligentny, wrażliwy, uzdolniony poetycko, o bardzo dobrym sercu, przyznał mi się, że miał już ponad czterdziestu anonimowych partnerów. Czy zasługiwał bardziej na osąd moralny czy na współczucie? Znak, 11/2007




Moim homoseksualnym Przyjaciołom

Podejmowanie rzeczowej rozmowy na temat homoseksualizmu w klimacie „walki z kimś”, a nie „walki o coś” to dla katolickiego publicysty zadanie trudne i niewdzięczne. Łatwo można bowiem paść ofiarą pomówień: z jednej strony o homofobię, z drugiej – o propagowanie homoseksualizmu. Jedno i drugie było już nieraz moim udziałem. Propozycję redakcji „Znaku”, by zabrać głos w tej sprawie, przyjąłem jednak bez wahania. Homoseksualizm, a zwłaszcza przeżywanie go przez osoby wierzące, nie jest dla mnie bowiem problemem abstrakcyjnym. Śmiało mogę powiedzieć, że znam go z bliska.


Siedmiu wspaniałych


Kiedy przed kilkoma laty redakcja mojej macierzystej „Więzi” postanowiła podjąć w jednym z numerów temat Chrześcijanie wobec homoseksualizmu, wraz z Katarzyną Jabłońską zostaliśmy poproszeni o napisanie reportażu. Zbierając materiały, nawiązaliśmy wówczas kontakt z lubelską grupą „Odwaga”, czyli ośrodkiem pomocy dla osób homoseksualnych, działającym w ramach Instytutu Niepokalanej Matki Kościoła (diakonia ruchu Światło-Życie). Pionierskie w skali polskiego Kościoła działania, których inicjatorkami były trzy dzielne i odważne kobiety wspomagane przez jezuitę ks. Mieczysława Kożucha, wzbudziły wtedy nasze szczere uznanie. W ten sposób powstały dwa reportaże, wydrukowane w „Więzi” (2002, nr 7). Ich bohaterkami i bohaterami były głównie osoby z kręgu „Odwagi”, podejmujące próbę „wyjścia z homoseksualizmu” (zerwania z zachowaniami, ale też, o ile to możliwe, pozbycia się niechcianych skłonności). W dużej mierze udzielił nam się wówczas autentyczny zapał ekipy prowadzącej i samych uczestników, którzy zgodzili się dać świadectwo podejmowanej nad sobą pracy.

W kilka miesięcy później otrzymałem z Lublina niespodziewaną propozycję, abym poprowadził w „Odwadze” grupę dla chłopców w wieku 17–18 lat o skłonnościach homoseksualnych, którzy zgłaszali się tam z prośbą o pomoc, a których, całkiem roztropnie, nie chciano włączać w istniejącą „grupę wsparcia” dla młodych mężczyzn. Byłem tym kompletnie zaskoczony. Nie jestem ani psychologiem, ani terapeutą. Moimi jedynymi kwalifikacjami były: dojrzały wiek męski, własne doświadczenie ojcostwa, a także dwa lata pracy z młodzieżą, jako katechety w liceum. Zaciekawiony jednak nieoczekiwanym wyzwaniem, i zachęcony przez żonę, postanowiłem skoczyć na głęboką wodę. Dodatkową zachętą była dla mnie lektura książki Richarda Cohena Wyjść na prostą. Autor, były amerykański showman, już jako mężczyzna żonaty podjął udaną, jak twierdzi, próbę zwalczenia swojego homoseksualizmu. Książka, zawierająca opracowaną przez niego szczegółową metodę wychodzenia z zachowań i skłonności homoseksualnych, zalecana była w „Odwadze” jako podstawowa lektura. Wydawała mi się wtedy bardzo przekonująca.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...