Jaka przyszłość dla Kosowa?

14 listopada, na kilka dni przed wyborami w Kosowie, redakcja „Znaku” oraz Instytut Badań nad Cywilizacjami Wyższej Szkoły Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie zorganizowały dyskusję o przyszłości tej prowincji i całych Bałkanów. Poniżej prezentujemy obszerne fragmenty rozmowy. Znak, 12/2007




Za kilka tygodni również w Serbii odbędą się wybory prezydenckie. Partia nacjonalistyczna jest w pojedynkę za słaba, żeby osiągnąć przewagę, ale wciąż jeszcze niepokojąco silna, o wiele silniejsza niż w innych krajach regionu – w znacznej mierze za sprawą siły mitu Kosowa i bardzo subiektywnego, serbskiego poczucia straty, które dotyczy również Czarnogóry i serbskiej części Bośni. Czy oderwanie się Kosowa, czyli z punktu widzenia Serbii kolejna „prestiżowa” utrata terytorium, nie przechyli szali na stronę sił, które określa się popularnie mianem „nacjonalistów”? Kim są ci politycy? Z jednej strony, mamy w Serbii żywioły skrajnie nacjonalistyczne: ich przedstawiciel, Vojislav Sešelj, jest od kilku dni sądzony w Hadze. Z drugiej strony mamy tam ludzi, do których bardziej pasuje miano „tradycjonalistów” – patriotów, którzy w tej chwili czują się przyparci do muru i reagują alergicznie na to, co postrzegają jako dokonujące się wydziedziczenie.

Do kategorii medialnych „straszaków” zaliczyłbym bałkańską „teorię domina”. Kolejnych secesji raczej nie będzie. Ani w przypadku Wojwodiny, ani nawet Sandżaku, regionu o skomplikowanej tożsamości, niczego takiego nie musimy się obawiać. Natomiast problemy z serbską mniejszością w Czarnogórze oraz w Bośni, która w obawie przed marginalizacją jest na najlepszej drodze do rozpoczęcia paraliżu skomplikowanych instytucji parlamentarnych tego kraju, pokazują, że precedens kosowski może mieć swoje echa.
Dziennikarze używają czasem terminu „Serbia weimarska”. Serbia nie będzie, oczywiście, Niemcami weimarskimi, natomiast pojawia się pytanie, jakie miejsce nieobecne Kosowo zajmie w serbskiej świadomości? Jak być Serbem bez Kosowa? Z drugiej strony, jakie Zachód ma prawo do tego, żeby „urządzać” innym tożsamość zbiorową, mówiąc: „teraz musicie się jakoś przyzwyczaić do funkcjonowania bez Kosowa”. To nie jest łatwa propozycja i cieszę się, że nie muszę być tym, który ją formułuje (nie jestem zresztą pewien, czy ktokolwiek powinien).

W bardzo współczesnym, obecnym jako następstwo globalizacji lęku przed tym, żeby nie okazać się „znikąd”, ludzie bardzo chcą być „skądś”. Na zachodnich Bałkanach potrzeba ta przybiera czasem groteskowe formy. W Bośni od półtora roku praktycznie nie funkcjonują godła dwóch składowych części kraju – Republiki Serbskiej w Bośni oraz Federacji Bośni i Hercegowiny – ponieważ okazało się, że w niewystarczającym stopniu oddają one prawa i tradycje wszystkich trzech bośniackich narodów konstytucyjnych. Od półtora roku odbywają się ćwiczenia z czegoś, co nazwałbym patchworkiem heraldycznym. Proponuje się kolejne godła i eksperci uznają znowu: nie, to jeszcze w wystarczającym stopniu nie reprezentuje wszystkich. Jeśli takie kłopoty są w Bośni, to jak wyglądać będzie godło przyszłego Kosowa?

Wypada wreszcie podzielić się uwagami o nowej formule ładu międzynarodowego. Co bowiem tłumaczy, szlachetne skądinąd, zainteresowanie Chin i Pakistanu oraz innych, starych i nowych potęg tego świata problemami Kosowa? Od połowy XVII w., czyli od podpisania pokoju westfalskiego, kościec ładu międzynarodowego stanowiła suwerenność państw, którą naruszano tylko w bardzo nielicznych przypadkach.

Dziś ta sytuacja się zmienia: coraz częściej odwołujemy się do demokratycznej formuły "samostanowienia”, łamanie praw człowieka bywa zaś dodatkowym argumentem.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...