O ile w kwestii nadliczbowych embrionów Kościół sięga chętnie, i słusznie, do argumentów biologicznych, o tyle w kwestii samej istoty zapłodnienia in vitro nie uwzględnia współczesnej wiedzy o fizjologii rozrodu ani też o psychologii tej sfery działań ludzkich. Znak, 4/2008
Inne zastrzeżenia wysuwa prof. Stanisław Cebrat („Tygodnik Powszechny” 2008, nr 2). Z jego rozważań wynika, że stosując zapłodnienie in vitro, trzeba brać pod uwagę przyczynę niepłodności. Gdy na przykład mamy do czynienia z niezdolnością plemników do penetracji jaja, może to mieć jakieś przyczyny genetyczne. W tym przypadku, wprowadzając plemnik do komórki jajowej metodą iniekcji (metoda ICSI), możemy przenosić tę wadę na następne pokolenie. O tego typu skutkach będziemy mogli przekonać się, badając, czy osoby poczęte in vitro same z kolei będą miały z poczęciem większe trudności niż reszta populacji. Obecnie jednak osoby te dopiero zaczynają wchodzić w okres reprodukcyjny, więc na podobne dane będzie trzeba jeszcze poczekać. Są to jednak problemy zupełnie innego rodzaju.
Przekonania moralne należą do tych, które nie dopuszczają kompromisów, ale mogą się one zmienić, jeśli ich uzasadnienia zostaną uznane za nietrafne. Historia Kościoła pokazuje, jak jego samoświadomość ewoluuje. Wiele obecnych poglądów w kwestiach wiary współczesnej społeczności Kościoła zostałoby uznane kilkaset lat temu za heretyckie. Weźmy chociażby poruszaną niedawno sprawę losu nieochrzczonych dzieci.
Zmieniało się też stanowisko etyczne w kwestiach medycznych, takich jak sekcja zwłok, przeszczepianie organów czy regulacja urodzin. Jeszcze do końca XIX wieku wszelkie świadome ingerencje we współżycie seksualne mogące przeciwdziałać prokreacji były traktowane jak morderstwo. Obecna zgoda Kościoła na określone metody regulacji urodzin nie jest wynikiem kompromisu moralnego, lecz pojawienia się nowych przesłanek pozwalających nowe stanowisko uzasadnić, również przesłanek, jakich dostarczyła wiedza przyrodnicza. Natomiast bardzo słabe pozostaje nadal uzasadnianie odróżnienia „naturalnych” metod tej regulacji od „sztucznych”, ponieważ trzeba stworzyć nie lada łamańce myślowe, aby wykazać, że te pierwsze nie rozdzielają jednoczącego i prokreacyjnego znaczenia współżycia seksualnego – chyba że bierze się pod uwagę możliwość „wpadki”.
Podobnie ma się sprawa z zapłodnieniem in vitro per se. Jeśli chce się utrzymywać, że jedynym godnym sposobem poczęcia są miłosne akty małżeńskie, i jednocześnie traktować jako takie wyżej opisane przypadki „wspomagania przy poczęciu”, to należy się spodziewać, że u większości wywoła to uśmiech lub irytację. Bo o ile w kwestii nadliczbowych embrionów Kościół sięga chętnie, i słusznie, do argumentów biologicznych, o tyle w kwestii samej istoty zapłodnienia in vitro nie uwzględnia współczesnej wiedzy o fizjologii rozrodu ani też o psychologii tej sfery działań ludzkich. Dlatego nie uważam, by zmiana stanowiska w tej sprawie była przejawem litościwego pochylenia się nad dramatem rodziców, pójściem na jakiś kompromis moralny – wynikałaby ona z uwzględnienia nowych (innych) przesłanek, co w historii Kościoła, dzięki Bogu, często się zdarzało. Czasem jednak trwało to kilkaset lat. Teraz rozwój cywilizacyjny nabrał ogromnego przyśpieszenia, a więc i „młyny kościelne” muszą mielić szybciej!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.