W centrum tego świata – który choć na parę godzin objawia się nam w wigilię Bożego Narodzenia – jest kobieta. Żona, matka, babcia, siostra, narzeczona. Ona przynosi łagodność i nawet jeśli nie pojednanie, to przynajmniej jego złudę. Znak, 12/2008
Kiedy zbliża się Boże Narodzenie, wypada pisać zbożnie, podniośle, a przynajmniej koncyliacyjnie. Trudno o słodszy w swej poczciwości obrazek niż rodzina zgromadzona przy wigilijnym stole: sianko pod obrusem, pełna świecidełek choinka, opłatkowe życzenia, prezenty mające cieszyć bezinteresownością daru, a nie starannie zatartą ceną ze sklepu, tradycyjne potrawy, od wieków te same i od wieków tak samo wzruszające kolędy, wolne nakrycie pozostawione dla niespodziewanego gościa, nawet zwierzęta jakoby odzywające się w tę noc ludzkim głosem. Jakże z takiej okazji powracać do tego, co jątrzy, niepokoi albo nawet boli? Jak mówić o tym, co dzieli, kiedy jest to wieczór pojednania i dobrych życzeń?
A już na pewno nie wypada przy takiej okazji wspominać o przebrzydłej polityce. Zacna słodycz i zbożne ciepło. Jednakże już w samych dostojnych symbolach wigilijnych skryty jest ból, podszyte są one egzystencjalną trwogą, o której myśleć i której dostrzegać nie chcemy, a w świąteczny wieczór na pewno nie powinniśmy. Wcale nie dlatego, że świeżo wycięta i pięknie zielona choinka oznacza zniszczenie lasów i gwałt na świętej dzisiaj ekologii, przez co rozpowszechniają się obrzydliwe plastikowe imitacje.
Jest to jedna z tych nowomodnych bajęd, w które wypada wierzyć osobom mającym się za postępowe i proekologiczne; tymczasem gdyby z iglastych młodników nie wycinano zbędnych świerczków i jodełek, nigdy nie przekształciłyby się w prawdziwy las, bo drzewa stłamsiłaby ciasnota. Więcej napaskudzimy na świecie, rozkręcając produkcję plastików, a więc przynajmniej z powodu choinkowej tradycji możemy mieć czyste sumienie.
Ale to tylko początek: gdyby na przykład w trakcie wigilijnej wieczerzy rozległo się pukanie do drzwi i miejsce zwyczajowo pozostawione dla niespodziewanego gościa usiłował zająć ktoś obcy, niepewny, nieznajomy, odrażający? Cygan, czarnoskóry przybłęda, bezdomny, chory albo – strach pomyśleć – tirówka? Czy znieślibyśmy tę wyzywającą i w najwyższy sposób niestosowną obecność? Czy nie zostałyby przekroczone granice naszej tolerancji i miłosierdzia, choć je nakazał Ten, którego narodziny w tak miłej atmosferze usiłujemy we własnym gronie uczcić?
Albo gdyby rzeczywiście zwierzęta przemówiły choć na moment ludzkim głosem, ileż złych rzeczy o nas musiałyby powiedzieć, bo przecież kłamstwo i przemyślna obłuda z samej istoty są obce ich zwierzęcej naturze. Rozczula nas Dziecię tej nocy narodzone, jeszcze słodkie i bezbronne, jeszcze nieświadome losu i przeznaczenia; trudno znaleźć milsze i bardziej oczywiste uosobienie świątecznego ciepła.
Ale przecież jest ono Bogiem i już od chwili narodzin opowiada nam straszną i wzniosłą jednocześnie prawdę o pełnym cierpienia ludzkim losie rozpiętym między płaczem narodzin w ubogim żłobie a krzykiem męki i zwątpienia na krzyżu: „czemuś mnie opuścił?”. Bo to nie jest tylko wzniosła opowieść o Zbawicielu, to jest opowieść, którą Zbawiciel od chwili narodzin kieruje do nas i mówi o nas. Choć pewnie ponad nasze ludzkie siły, dlatego tak chętnie uciekamy w poczciwość świątecznego lukru.
Pójdziemy tym tropem. Dlatego nie będzie tu zbożnie, dostojnie i pojednawczo, lecz może w ostatecznym rachunku krzepiąco, choć niestosownie. Dlatego będzie tu nawet o polityce, i to w jej najbardziej odrażającej wersji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.