Sam jako biskup zdziałam niewiele

Każde czasy mają swoją skalę trudności. Dzisiejsze są zupełnie inne niż trzydzieści czy dwadzieścia lat temu. Nie chcę bagatelizować aktualnych problemów, bo to są rzeczywiście wielkie wyzwania do nowej ewangelizacji. Patrzmy jednak na nie we właściwych proporcjach. Wieź, 6/2008



Rzecz jasna, nie chcę sprowadzić procesów laicyzacyjnych tylko do migracji i wykorzenienia, ten wątek jest jednak bardzo istotny. Drzewo nie potrzebuje pionowego korzenia, gdy rośnie w środku lasu, bo inne drzewa je trzymają. Ale gdy zostanie samo, przewróci je byle wiatr. Coś podobnego jest z religijnością bez głębszej motywacji czy pogłębienia. Bez odpowiedniej motywacji religijnej i własnej odpowiedzi na pytanie „Dlaczego wierzę?” łatwo się zagubić w nowym środowisku. Natomiast człowiek, który ma w sobie tę odpowiedź i potrafi jej udzielać, jest w stanie poradzić sobie wszędzie.

W diecezji krakowskiej półżartem pytałem ludzi w wioskach na Podhalu – gdzie istnieje powszechne zjawisko stania przed kościołami podczas Mszy świętej, rozmawiania itp. – czy w krakowskich kościołach, gdzie nie ma ludzi stojących przed kościołem, są od was pobożniejsi. Moja odpowiedź na to pytanie brzmiała: „Oni nie są bardziej pobożni, tylko ci, co dwadzieścia lat stali na zewnątrz, a nie wiedzieli, po co przychodzą na Eucharystię, już w Krakowie przestali przychodzić pod kościół. Zostali w domu”. Taki jest los niepogłębionej religijności.

Myślę, że wykorzenienie to problem także naszego miasta. Warszawa powojenna jest przecież całkowicie inna niż przedwojenna. Zamordowanych zostało czterysta tysięcy warszawskich Żydów, trzysta tysięcy osób zginęło w Powstaniu Warszawskim, w sumie zniknęły dwie trzecie, albo i trzy czwarte warszawiaków. Potem nastąpiła wielka emigracja, do której po jakimś czasie dołączyły procesy globalizacji. W sumie jesteśmy dziś w zupełnie innej, nowej sytuacji, która potrzebuje też innego podejścia do duszpasterstwa.

Parafia nie może tu być klasyczną instytucją obsługującą tylko tych, którzy do niej przychodzą. Stawiając pytanie, czym jest parafia, trzeba jasno powiedzieć, że tworzą ja przecież także wszyscy ci ochrzczeni, którzy z różnych powodów stracili z nią związek, często nawet tuż po pierwszej komunii świętej.
Miasta duże, w tym Warszawa, mają też wyraźnie pozytywnie spolaryzowaną religijność. Ci ludzie, którzy są głęboko związani z Kościołem i przychodzą do parafii, doskonale wiedzą, po co przychodzą i dlaczego potrzebują Kościoła. Po prostu wiedzą, że są Kościołem – dużo bardziej niż w innych środowiskach o charakterze tradycyjnym. Oni, nawet jeżeli zmieniają miejsce zamieszkania, dużo lepiej znoszą wykorzenienie niż ci, którzy wyjeżdżają z terenów południowej i wschodniej Polski. Ci ostatni – gdy zabraknie motywacji tradycyjnej: obecności sąsiada, tradycji, zwyczaju, rodziców – gubią się o wiele łatwiej.

Ważną rolę w parafiach powinny odgrywać rady duszpasterskie. Moje dotychczasowe rozeznanie jest takie, że prawdziwych parafialnych rad duszpasterskich – które są reprezentatywne dla parafii, podejmują sprawy duszpasterskie i charytatywne, a tylko dodatkowo zajmują się sprawami materialnymi – jest może 10 procent, może jedna szósta. Dużo jest natomiast takich rad, które pomagają proboszczowi, ale bardziej są komitetem parafialnym niż radą duszpasterską. Podczas wizytacji stale zachęcam księży, żeby przekształcali te swoje komitety w rady prawdziwie duszpasterskie. Czasem ksiądz proboszcz specjalnie na wizytację znajduje parę osób i przedstawia ich biskupowi jako radę parafialną. Gdy coś takiego podejrzewam, pytam w pierwszej minucie spotkania z radą, kiedy się ostatnio spotkali. Nie chodzi przecież o to, aby wizytacja miała zaspokajać moje oczekiwania…


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...