Szukając

Wieczernik 4/172/2010 Wieczernik 4/172/2010

Rozmawiałam z osobami, które z takich czy innych powodów chodzą co niedzielę do kościoła innego niż ich własny parafialny

 

Czy to coś złego, że ludzie szukają tego, co daje im wzrost? Nie. Ale z pewnością warto się zastanowić, co można zrobić, aby kazania w parafii rodzimej były również interesujące i umożliwiały duchowy wzrost. Oczywiście, nie każdy ksiądz musi mieć dar wymowy. Ale w wielu przypadkach sytuację mogłoby polepszyć lepsze przygotowanie kazania czy pomoc w tym drugiej osoby. I wcale nie jest to tylko problem księży – świeccy też mogą w tym pomóc (inna sprawa, czy księża byliby gotowi taką pomoc przyjąć). A kiedy nic już się nie da zrobić, można spróbować zaprosić kaznodzieję raz na jakiś czas do siebie.

Muszę przyznać, że spodziewałam się, że pierwszym powodem, dla którego ludzie lubią chodzić do takiego a nie innego kościoła na Mszę św. będzie któryś z tych, które już zostały wymienione. Sądziłam, że trzeba będzie napisać, iż piękna liturgia sprawowana w parafii też może być miejscem spotkania wspólnoty, na które wierni chętnie będą przychodzili. Ale myliłam się…

Piękna liturgia. To właśnie był powód, który był wymieniany najczęściej. Nie trzeba teatrzyków, metod aktywowania wiernych, czy nawet bardzo wygodnych ławek.

Liturgia, jako miejsce spotkania człowieka z Bogiem, dla wielu osób jest jedynym kontaktem z parafią. Jest też miejscem budowania więzi człowieka ze wspólnotą lokalną. To nieprawda, że sfera sacrum już jest nam niepotrzebna, że nie przemawia do współczesnego człowieka. Ale potrzeba prawdziwego sacrum, prawdziwego spotkania Boga z człowiekiem w słowie, znaku i sakramencie.

Nikogo nie porwie wspólnota, która znudzona wykonuje bezrozumnie określone czynności, wypowiada puste słowa, spotyka się raz na tydzień, patrzy na siebie niewidzącymi oczami. Nikt się nie zainteresuje społecznością, która tworzy kółko wzajemnej adoracji, która potrafi tylko strofować innych, że nie zachowują się tak, jak trzeba. Nikt nie uwierzy słowom tych, którzy powołują się na Boga, a niczego w swoim życiu nie zmieniają i gdy nie ma kościoła w zasięgu wzroku żyją tak, jakby Boga nie było. I nie jest to problem kościoła, nie rozwiąże problemu mówienie, że jego formuła się przeżyła. Tak samo nikogo nie przekona „pasjonat”, który o swoim hobby opowiada monosylabami, żując gumę, z rękami w kieszeniach, wzrokiem wbitym w buty albo w ścianę, który czasami wstydzi się swoich zainteresowań, a swojej pasji oddaje się tak naprawdę na pokaz i bardzo się z tym męczy. Nikt mu nie uwierzy, że jego pasja jest wspaniała, ciekawa, porywająca… Tak samo nikt nie uwierzy nam, jeśli będziemy mówili, że znajdujemy Boga w liturgii, ale na Mszy św. będziemy apatyczni, znudzeni, egocentryczni. Jeśli będziemy przewracać oczami i wzdychać znacząco na nudnym kazaniu czy kiedy ministranci się pomylą. Jeśli będziemy patrzeć z dezaprobatą na tych, którzy nie przyklęknęli w czasie konsekracji. Jeśli będziemy się zajmowali bardziej sobą i innymi, niż Tym, z którym rzekomo przyszliśmy się spotkać. Uwierzą, jeśli będziemy zakochani w Bogu i liturgii. Jeśli będziemy szli na to spotkanie z radością. Jeśli to spotkanie będzie nas w widoczny sposób zmieniało. Uwierzą, że przez „zwykłą” parafialną Mszę św. można wejść w relację z Bogiem.

Ale żeby ta relacja miała szansę zaistnieć, to do nas – zaangażowanych członków Kościoła – należy pokazanie tym, którzy przychodzą na Eucharystię co niedzielę (a nierzadko raz w miesiącu czy przy okazji większych świąt), na czym polega jej piękno. To my – mając udział w kształtowaniu tej celebracji – możemy ich zaangażować w czynne uczestnictwo. Możemy im zaproponować przeczytanie modlitwy wiernych czy zaniesienie darów w procesji. Może się nie zgodzą. Może się zawstydzą. Ale niech to nas nie zniechęca. Może zapytani za kilka tygodni zgodzą się z radością. Posługa w liturgii nie jest ekskluzywna, zarezerwowana tylko dla wtajemniczonych, doskonale znających przepisy liturgistów. Wręcz przeciwnie. Liturgiści i inne osoby świadome tego, czym jest Eucharystia, mają pokazywać innym piękno liturgii, pomagać im ją rozumieć i zachęcać ich do czynnego uczestnictwa. Jeśli przyjdzie czas, że nie będą mieli nic do zrobienia, to powinni dziękować Bogu za szczególną łaskę, a nie zwieszać nos na kwintę, że do niczego już nie są potrzebni.

Jak widać kwestia ożywienia życia parafii nie jest wyłączną sprawą proboszcza czy zespołu księży. Jest sprawą każdego z nas. Rozwiązaniem nie jest narzekanie na kondycję współczesnego świata, tylko solidny rachunek sumienia z miłości – do Boga, Kościoła, liturgii i współbraci mieszkających na tym samym terenie. Jeśli nasze serce nie będzie biło w liturgii, w Kościele, w Bogu, nie pomogą żadne metody, żadne sposoby, żadne słowa. Nie będziemy mieli nic, czym moglibyśmy się podzielić. Ludzie ominą nas i pójdą dalej, szukać skarbu gdzie indziej. A my kiedyś będziemy musieli zdać z tego sprawę.

Agnieszka Dzięgielewskanależy do Centralnej Diakonii Liturgicznej Ruchu Światło-Życie. Animatorka wspólnoty Ruchu Kana Galilejska przy parafii Nawiedzenia NMP w Warszawie.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...