Wyszłam za mąż i co? Upadły w moim życiu autorytety, którymi byli nauczyciele matematyki. Bo nagle się okazało, że 1+1 to o wiele więcej niż 2.
Ula i Łukasz: – Budowanie dobrych relacji z teściami zależy niestety nie tylko od nas, ale także od dojrzałości i dobrej woli samych teściów.
Pewne małżeństwo prowadzące kursy przedmałżeńskie zaraz po ślubie dało teściom klucze do ich mieszkania. Pod nieobecność nowożeńców, którzy jak dotąd dorobili się stołu, łóżka i krzeseł, teściowie umeblowali ich gniazdko od A do Z. Zadbali nawet o kieliszki. Ich pomysł nie spotkał się z wdzięcznością, a z furią. Mąż stanął na wysokości zadania i – jak opowiadała jego żona – uratował ich małżeństwo słowami: „Jeśli chcesz, zaraz wyniosę to na śmietnik”.
W modlitwie często trzeba mówić Panu Bogu o teściach: dziękować za ich mądrość i za to, że kontakty z nimi uczą dyplomacji oraz prosić o cierpliwość dla siebie i dla nich.
Ręka w rękę przez całe życie
Wracam teraz myślą do rozmowy z moimi dziadkami, którzy przeżyli wspólnie 52 lata. Składały się na nie dni mniej i bardziej słoneczne, radości i rozterki, ciężka praca i krótkie urlopy oraz trud wychowania trojga dzieci.
– Dziadku, czy gdy idziesz na spacer z babcią, to trzymacie się za ręce? – zapytałam kiedyś podstępnie.
– …? – dziadek się zdziwił i jego oczy pytały, o co mi chodzi.
– No, czy kiedy wychodzisz gdzieś z babcią, to trzymacie się za ręce jak w młodości?
– A za co mamy się trzymać? Za nogę? – odpowiedział bystro, zawstydził mnie i zamknął mi usta.
Pozwolę sobie zatem na koniec wszystkim małżeństwom – tym z długoletnim stażem i tym, które dopiero minęły „Start” i daleko mają do „Mety” – życzyć miłości, która zamyka usta niedowiarkom, co uważają, że ta prawdziwa to tylko w bajkach.
Dla narzeczonych o panice ślubno-marsjańskiej
W 1938 r. Orson Welles przygotował dla amerykańskiej stacji radiowej CBS słuchowisko na podstawie opowieści Herberta George’a Wellsa pod tym samym tytułem – „Wojna światów”. Słuchowisko było fikcyjnym reportażem z… inwazji Marsjan na Ziemię. Przygotowane w bardzo sugestywny sposób, wywołało w New Jersey prawdziwą panikę marsjańską. Ludzie pakowali dobytek i wyjeżdżali na oślep nie wiadomo gdzie, byle tylko schronić się przed atakiem zielonych ufoludków. Oszaleli.
Panikę marsjańską przypominają mi czasem przygotowania do ślubów. Oparte na faktach: gorączkowe poszukiwanie primadonny, która zaśpiewa w kościele „Ave Maria”, objeżdżanie wszystkich cukierni w 800-tysięcznym mieście i wybieranie ciasta, osiem przymiarek sukni ślubnej, sprowadzanie zagranicznej wódki na rok przed ślubem…
I po co to wszystko? Primadonna może zafałszować, tort może się nie udać, suknia może pęknąć w szwach, a wódka może być za ciepła…
Na jakość małżeństwa na pewno wpływa przeżycie ślubu. Sukienka, menu i goście są ważni. Ale czy nie lepiej skupić się na tym, na co ma się realny wpływ? Na dobrej spowiedzi, wybraniu czytań, błogosławieństwie rodziców i wykuciu na pamięć hymnu do Ducha Świętego, żeby nie musieli go śpiewać tylko ksiądz i organista?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.