Atakowi na Polskę towarzyszyła akcja propagandowa. Oddziały sowieckie wkraczające do Polski rozsiewały informacje, że idą nam na pomoc przeciwko Niemcom; ich samoloty zrzucały ulotki nawołujące polskich żołnierzy do dezercji i buntu
Najlepszy sojusznik Hitlera – Stalin napadł na nasz kraj 17 września 1939 r., wbijając „nóż w plecy” bezlitośnie atakowanej przez Niemców Rzeczypospolitej. Dwa totalitaryzmy – przy bierności Francji i Wielkiej Brytanii – dosłownie rozszarpały Polskę.
Rządzący odrodzoną w 1918 r. Rzeczpospolitą doskonale zdawali sobie sprawę, że jej potężni sąsiedzi, Niemcy i Rosja, będą dążyć do ponownego rozbioru Polski. Związek Sowiecki tylko czekał na moment, kiedy będzie mógł zemścić się za klęskę w 1920 r. i „po trupie Polski” ruszyć na podbój Europy. Niemcy, którzy przegrali I wojnę, znów szykowali się do podboju świata.
Sytuacja międzynarodowa
II Rzeczpospolita w 1939 r. nie miała szans na obronę swoich granic, musiała liczyć na sojuszników – Francję i Wielką Brytanię. W latach 30. XX wieku Polska podpisała z Rosją Sowiecką pakt o nieagresji; podobny pakt zawarła z Niemcami, jednak dokumenty te nie miały wielkiego znaczenia. Kiedy sprawa wojny czy pokoju w Europie weszła w stadium krytyczne, Stalin zdecydował, że poszuka porozumienia z Hitlerem. Chwilowa współpraca ze Stalinem była bardzo korzystna również dla Hitlera, mógł bez przeszkód zrealizować swój plan ataku na Polskę. Stalin natomiast liczył na to, że Hitler uwikła się w wojnę nie tylko z Polską, lecz także z jej sojusznikami, dzięki czemu trzy potęgi Zachodu wzajemnie się wykrwawią, a Rosja będzie mogła uderzyć na osłabioną Europę.
Pakt Ribbentrop-Mołotow
23 sierpnia 1939 r. do Moskwy przybył minister spraw zagranicznych III Rzeszy Joachim von Ribbentrop z pełnomocnictwami od Hitlera. Na Kremlu podpisał on z premierem i zarazem ministrem spraw zagranicznych Związku Sowieckiego Wiaczesławem Mołotowem niemiecko-radziecki pakt o nieagresji. Dołączono do niego tajny protokół, który mówił m.in. o wspólnym rozgrabieniu państwa polskiego. Stalin zobowiązał się nie tylko do napaści na Polskę, lecz także do dostaw dla III Rzeszy ogromnych ilości ropy naftowej i benzyny oraz innych surowców koniecznych do prowadzenia wojny.
Po kilkunastu godzinach treść tajnego protokołu była już znana rządom Wielkiej Brytanii, Francji oraz Stanów Zjednoczonych, które nie poinformowały jednak o niej rządu II Rzeczypospolitej.
Przygotowania do ataku
Do napadu na Polskę Stalin wystawił wojska działające w ramach dwóch zgrupowań operacyjnych, nazwanych następnie frontami – Białoruskim (dowódca – komandarm II rangi Michaił Kowalow) oraz Ukraińskim (dowódca – komandarm I rangi Siemion Timoszenko). Każdy front składał się z tzw. grup armijnych. Front Białoruski tworzyły: Grupa Połocka (przekształcona następnie w 3. Armię), Grupa Mińska (11. Armia) i 6. Dzierżyńska Grupa Konno-Zmechanizowana. Do działań w rejonie Polesia przygotowywały się dwie armie – 4. i 10. W skład Frontu Ukraińskiego wchodziły: Grupa Kamieniecko-Podolska (12. Armia), Wołoczyska Grupa Armijna (6. Armia) oraz Szepietowska Grupa Wojskowa (5. Armia). W odwodzie pozostawała Odeska Grupa Armijna (13. Armia), mająca za zadanie zagrodzenie polskim wojskom dostępu do granicy z Rumunią. Wojska te liczyły ponad 466 tys. żołnierzy (31 dywizji piechoty i kawalerii, 15 brygad pancernych), dysponowały 5,5 tys. wozami bojowymi, a także liczącym ponad 3 tys. samolotów lotnictwem.
Stalin dopiero 16 września nabrał pewności, że wojska zachodnich aliantów nie ruszą Polsce na pomoc, i wydał decyzję o napadzie.
Napad Sowietów
Nad ranem 17 września polskiemu ambasadorowi w Moskwie, Wacławowi Grzybowskiemu, odczytano cyniczną notę rządu sowieckiego, w której stwierdzono m.in., że „państwo polskie i jego rząd przestały faktycznie istnieć, dlatego też straciły ważność traktaty zawarte pomiędzy Rosją a Polską”; komunikowano także, iż „rząd sowiecki bierze pod opiekę ludność Zachodniej Ukrainy i Zachodniej Białorusi” (Kresy II RP). W notach przekazanych przedstawicielstwom państw rezydujących w Moskwie władze sowieckie zapewniały, że wobec wojny między Niemcami a mocarstwami zachodnimi (taki stan zaistniał 3 września 1939 r.) zachowają neutralność, a z Polską wojny nie prowadzą, bo ta jako państwo już nie istnieje.
17 września, ok. godz. 3 nad ranem, wojska sowieckie napadły bez wypowiedzenia wojny na Polskę. Każdego dnia po 17 września w głąb Polski przesyłano kolejne skompletowane jednostki wojskowe. Historycy szacują, że na przełomie września i października 1939 r. na terenie Polski mogło się znaleźć 700-750 tys. żołnierzy Armii Czerwonej i Ludowego Komisariatu Spraw Wewnętrznych (NKWD).
Wschodnich granic Rzeczypospolitej chroniło 25 batalionów Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP) i 7 szwadronów kawalerii, stacjonujących w 190 strażnicach. Siły te liczyły ok. 12 tys. żołnierzy. Jednostki KOP-u były pozbawione ciężkiej artylerii, broni pancernej i wsparcia lotnictwa. Naczelne dowództwo dysponowało jednak odpowiednimi siłami, by przez kilka dni stawić skuteczny opór wojskom sowieckim. W połowie września 1939 r. wojna z Niemcami była już dla Polski przegrana, ale polska armia liczyła jeszcze niemal połowę swoich pierwotnych stanów osobowych, czyli ok. 650 tys. żołnierzy. Znaczna część (ok. 250 tys.) walczyła z Niemcami na zachód od Wisły (rejon Oksywia i Helu, Warszawy i Modlina, nad Bzurą). Ponad 200 tys. wojsk operacyjnych działało między Wisłą a Bugiem, głównie na środkowej Lubelszczyźnie. Wojska te jednak były poważnie zagrożone okrążeniem przez pancerne siły niemieckie. Na terenach wschodniej Polski – od Wileńszczyzny do Podola – rozmieszczone były liczne ośrodki zapasowe z zadaniem odtwarzania polskich jednostek (ponad 200 tys. żołnierzy).
Decyzje władz II RP
Atakowi na Polskę towarzyszyła akcja propagandowa. Oddziały sowieckie wkraczające do Polski rozsiewały informacje, że idą nam na pomoc przeciwko Niemcom; ich samoloty zrzucały ulotki nawołujące polskich żołnierzy do dezercji i buntu.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.