Twoja wiara bez uczynków

Tygodnik Powszechny 47/2010 Tygodnik Powszechny 47/2010

Jestem człowiekiem samotnym, więc skończyć to życie też muszę samotnie. Nie mam na tym punkcie obsesji. Wyobrażam sobie, że po śmierci w dalszym ciągu coś „się dzieje”. Mogą być przecież inne rzeczywistości, o których nie wiemy. Ale prawo do twórczości z pewnością trwa.

 

Jest Pan ważnym komentatorem życia Kościoła, ale nigdy nie odsłonił się Pan ze swoim przeżywaniem wiary.

W chrześcijaństwie Bóg jest nie tylko Stwórcą, ale też stale obecnym czynnikiem twórczym – ingeruje w nasz świat, a my się do Niego odwołujemy. To w sensie szerokim, w ujęciu wąskim zaś interesuje mnie, co zresztą narodowcy uparcie mi zarzucają, katolicka nauka społeczna. Oba te wymiary łączą się w Hymnie o miłości. Są wiara, nadzieja, miłość, z nich największa miłość. Miłość do Boga może się przejawiać tylko przez miłość do bliźniego. Że kocham – przecież to nie jest abstrakcyjne, to jest caritas. Wyjątkowy jest List św. Jakuba: cóż z tego, że wierzysz – czytamy – skoro twoja wiara bez uczynków jest martwa. Społeczna nauka Kościoła głosi, iż to prawo naturalne jest wskaźnikiem i dla tych, których wiara chwilowo zawodzi.

Mam pretensje do naszego episkopatu. Tyle jest po Janie Pawle II dokumentów o katolickiej nauce społecznej, a w praktyce i w kazaniach brak problemu aktywnego uczestniczenia w życiu. Ks. Jan Twardowski wygłaszał kazanie nie dłuższe niż pięć minut, ale na końcu mówił: powstaje więc pytanie takie a takie, przemyślmy je przez najbliższy tydzień. Albo wiersz Stefana Szumana, wybitnego pedagoga międzywojnia, w którym bohater przechodząc na stronę wieczności, mówi, że tym, co chce mieć od osoby zostającej przy życiu, nie jest modlitwa o wieczny odpoczynek, ale możliwość uczestniczenia w trudzie tej osoby – to zresztą piękny obraz świętych obcowania.

Po wojnie grano jednoaktówkę Sartre’a „Przy drzwiach zamkniętych”. Pokój hotelowy, dwie kobiety, mężczyzna, zamknięci, w kółko opowiadają to samo. Okazuje się, że już nie żyją, są w piekle. I nie może się stać nic więcej, co już przeżyli. Więc wciąż opowiadają te same rzeczy, aż zaczynają się nienawidzić. Wołają lokaja, którym jest diabeł, proszą o szczoteczkę do zębów, bo chcą zrobić cokolwiek – ale zęby już się nie brudzą. Wreszcie mężczyzna próbuje zabić kobietę, tylko jak zabić kogoś, kto nie żyje? Dosłownie brane „wieczne odpoczywanie” to wizja tego mniej więcej rodzaju, całkowicie makabryczna.

To jak wyobraża sobie Pan życie po śmierci?

Wyobrażam sobie, że po śmierci w dalszym ciągu coś „się dzieje”. Chrześcijaństwo to religia historyczna, która „się dzieje”. Mogą być przecież inne rzeczywistości, o których nie wiemy. Ale prawo do obecności, prawo do twórczości z pewnością trwają.

W 1947 r. na Mazurach mieliśmy spotkania z ks. Zdzisławem Sadowskim, który ukończył seminarium we Francji, gdzie katolicyzm był wówczas specyficzny. Opowiadał, że do zakonów klauzurowych zapraszano na prelekcje polityków, żeby modlący się mieli konkretną sprawę tego świata, w której starają się brać udział. Pokazywał, że wszystko na ziemi dzieje się z jakimś udziałem, nawet niespodziewanym, nieznanym, innych ludzi, że duchowy przepływ energii też kształtuje ten świat.

Stąd mój stosunek do polityki: jeśli człowiek ma talenty, to nie ma ich na własny tylko użytek, choć służą mu do wypełnienia swojego zadania życiowego. Ale to zadanie to w ostatecznym rozrachunku miłość bliźniego. Człowiek w życiu publicznym jest stawiany przed różnymi sytuacjami, ale dla mnie... tylko takiego mogę w tym szukać sensu, miłość bliźniego.

Przykazanie brzmi: kochaj bliźniego jak siebie samego. Co znaczy kochać samego siebie? Co znaczy kochać bliźniego?

Kochać siebie to chcieć siebie zachować. Zachować siebie, czyli wypełniać swoje zadanie, stać twardo, dążyć do spełnienia, wytrzymać presję.

I kierować się ordo caritatis – świadomością, że każdy jest bliźnim. Rozumieć, że chrześcijaństwo jest religią dynamiczną, dziejącą się, że jest religią zmiany. Tej zmiany w dużej mierze dokonujemy my sami. Zaniechanie nad nią pracy jest grzechem społecznym, nie możemy się usprawiedliwiać słowami, że na coś i tak człowiek nie wpłynie. Zwłaszcza że w sercu chrześcijaństwa znajdują się biedni, upośledzeni, zranieni, wszyscy ci, którzy najbardziej potrzebują tej miłości.

Miłość bywa zawiedziona, bywa spełniona, prawie zawsze jest trudna. Jaka jest Pańska miłość bliźniego?

Z pewnością trudna, bo polega m.in. na ciągłym zmaganiu się z tym, by ją wypełnić. Nie wystarczy, że człowiek zadeklaruje, jaki chce być i już taki jest. Musi się zmagać, także z sobą samym.

W przedwojennych poradnikach do spowiedzi była tabliczka dla młodzieży: wypis grzechów razem z miarką, a ksiądz tylko pytał o dokładną liczbę przewinień. Ale główny grzech to jest nie tyle dokonanie niemoralnego czynu, ale zaniechanie czynu dobrego. O tym, co złe, warto, aby człowiek mówił tylko dlatego, żeby zdać sobie sprawę z tego, co go dekoncentruje, co wytrąca go z możności wypełnienia swojego zadania. Człowiek się rozprasza, rozmienia na drobne, oddala od celu. Istota grzechu tkwi w zaniechaniu. W szkolnym poradniku było: nie powinieneś, a dopuściłeś się. A nie: powinieneś, a nie wykonałeś. Masz zadanie, musisz je realizować. Taka praktycystyczna jest moja religijność.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...