Twoja wiara bez uczynków

Tygodnik Powszechny 47/2010 Tygodnik Powszechny 47/2010

Jestem człowiekiem samotnym, więc skończyć to życie też muszę samotnie. Nie mam na tym punkcie obsesji. Wyobrażam sobie, że po śmierci w dalszym ciągu coś „się dzieje”. Mogą być przecież inne rzeczywistości, o których nie wiemy. Ale prawo do twórczości z pewnością trwa.

 

Czym jest dla Pana wspomniane wcześniej świętych obcowanie?

Tym, że ktoś jest obecny, że możemy na niego liczyć. Od najdawniejszych czasów modlimy się do naszych rodziców, do bliskich. Nie tylko za nich, ale też do nich, modlimy się o pomoc. Ten człowiek dla nas nie ginie, ale w jakiś niewytłumaczalny sposób trwa.

Jak Pan tego doświadcza?

Modlę się codziennie za ludzi, których rozstrzelano w 1947. Byli 6-7 lat starsi ode mnie, znaliśmy się mało, zjeżdżaliśmy z całej Polski, mieliśmy pomysł na ruch chrześcijańsko-narodowy, który wykorzysta legalne formy działalności. Chodzi o kogoś, wobec kogo czuje się zobowiązanie. Ono ma kształt, i choć kształt z biegiem lat się zmienia, samo zobowiązanie wciąż jest aktualne; tak jak gdybyśmy byli dziś razem.

Czuje Pan obecność rozstrzelanych?

Codzienna pamięć o czymś świadczy. Przecież w moim wieku ma się cały legion ludzi bliskich, którzy odeszli. I z całą pewnością z tym legionem łączyło mnie o wiele więcej, lata przyjaźni, współpraca.

Kiedy mówimy o świętych obcowaniu, przesądzamy o losie wiecznym tych osób: że są w niebie, zbawieni, a nie chociażby w czyśćcu.

Czyściec, wie pan, jakoś trudno w Biblii odszukać. Poza tym, jeżeli mówimy, że ktoś może nadal oddziaływać, że jest z nim kontakt, to tylko w naszych wąskich wyobrażeniach. Najmniejszej podstawy nie mamy, żeby kogokolwiek oceniać, mówić, na ile wypełnił swoje zadanie; nie liczą się tu żadne zmaterializowane osiągnięcia, zupełnie nie o to chodzi. Nie wiemy niczego o tym, jak człowiek wykorzystał swoje talenty, jakie miał możliwości ich wykorzystania, ani jak Bóg w jego życiu działał.

Więc jak Pan doświadcza działania Boga w świecie?

To są przeżycia, które człowiek ma w szczególnych okolicznościach. Mówi się, że „jak trwoga, to do Boga” – to spłaszczenie, ale coś w tym jest. Siedzieliśmy w celi, trzecia część z nas – ta z „kaesem” – czekała, każdy po 90 dni: będzie wyrok czy ułaskawienie. Góral od „Ognia” Kurasia modlił się cały czas, nawet siedząc na kiblu. Kiedy przyszło ułaskawienie: młody jestem, na wszystko mam jeszcze czas!

Czekanie na wykonanie wyroku jest gorsze niż uczestnictwo w oddziale bojowym, który został otoczony. Tam człowiek chce tej sytuacji przeciwdziałać, liczy się z tym, że jest wzorem dla innych. Tutaj – biernie czeka. Inaczej jest, gdy człowiek ginie w walce, a co innego, gdy jest tylko obiektem. Pamiętam, jak na wykonanie wyroku wyprowadzali Edmunda Rosochackiego, chłopaka od Siły-Nowickiego. Wszyscyśmy się ustawili, żegna się z nami. Stoi też major Kłys, donosiciel, wyciąga rękę – a Rosochacki jak mu w gębę dał! W takim momencie, wie pan...

A we własnym życiu odczuwa Pan Boże działanie?

Szukanie odpowiedzi jest bardzo ryzykowne. Na pewno człowiek nieraz czuje jakieś oparcie, a nieraz mu go brak. To nigdy nie jest rodzaj pewności, że za każdym razem odwoła się do Boga i Ten jest; że poprosi i dostanie.

Kiedyś przez dwa dni zajmowałem się ministrem z Birmy, buddystą, z którym odbyliśmy fascynującą rozmowę o wierze. Z jego słów wynikał obraz świata po śmierci, w który żadna ze znanych nam form obecności nie zostanie przeniesiona, bez osób, historii, pewna abstrakcja. Mnie jednak ujmuje odwrotna wizja, chrześcijańska, w której nasza indywidualność, osobowość, będą zachowane. To obietnica zupełnie wyjątkowa.

Ale najpierw okupiona cierpieniem. Z Bożej perspektywy śmiercią Jezusa na krzyżu, z ludzkiej – zapisanym w ciele człowieka, w rytmie życia, starzeniu się, umieraniu.

Proszę mnie nie namawiać na teologiczne rozważania. Nie tylko, że nie czuję się na to przygotowany, ale nie mam nawet takiego pragnienia. Jestem w pewnym sensie aktywistą, choć wiem, że nie każda aktywność musi być dostępna dla innych. Interesuje mnie działanie, jakaś czynna postawa. Cierpienie, jeśli już jest tak, że człowiek cierpieć musi, też może być czynną postawą.

Kiedyś zaproszono mnie na dyskusję, czy Panu Bogu udała się starość. Dyskusja była tragikomiczna, bo ludzie starsi starali się usprawiedliwiać, że oni wcale starcami się nie czują, a więc pytanie, czy starość się udała, jest chybione, bo jej nie ma. Mówię więc do obecnego tam księdza, że samo pytanie jest już podejrzane, bo czy może się Panu Bogu coś nie udać? To rzecz pierwsza. Jest też druga: cierpienia przychodzą w różnym czasie, więc co, jeżeli człowiek od początku jest poddany jakiemuś cierpieniu, rodzi się z jakąś wadą? W pewnym sensie jest to tylko kwestia ilościowa. Mówić można o czymś innym: czy jest sens, jeżeli jest cierpienie? Nie potrafię jasno odpowiedzieć, mam jednak przekonanie o wielkiej wartości, jaka może wynikać ze stosunku innych ludzi do osób cierpiących, upośledzonych, starych.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...