W odróżnieniu od krytyków Soboru, środowisko „Tygodnika” stoi na stanowisku, że Kościół otwarty jest nie tylko aktualny, ale stanowi esencję katolickości. Przy czym dalszej refleksji wymagają kwestie sprawowania władzy w Kościele czy etyki seksualnej, które wyłączono z programu Soboru.
Zarówno zwolennicy Soboru, jak i jego krytycy zgadzają się z tezą historyka Kościoła Johna O’Malleya SJ, iż „nigdy wcześniej w historii katolicyzmu tak wiele i tak gwałtownych zmian nie doczekało się usankcjonowania prawnego i wprowadzenia ich w życie w taki sposób, że natychmiast miały one wpływ na życie wszystkich wierzących” („Tradition and Transition: Historical Perspectives on Vatican II”). Ale już zakres i tempo tych zmian budzą odmienne reakcje.
Tradycjonaliści postrzegają erę po Soborze jako czas odejścia od wiary, podpierając się przy tym różnymi teoriami spiskowymi, w skrajnym przypadku (lefebryści) – dokonaniem schizmy. Zwolennicy progresywnego odczytania Vaticanum II uważają (jak Karl Rahner), że dokonało się na nim „ostateczne zerwanie”, porównywalne jedynie z przejściem od judeochrześcijaństwa do chrześcijaństwa z dominacją dawnych pogan, które nastąpiło na Soborze Jerozolimskim w 49 r.
Obie interpretacje mają, także w Polsce, nadal swoich wyznawców. Prawdą jest, że w następstwie ostatniego Soboru powstało w Kościele wiele zawirowań. Historia Kościoła pokazuje jednak, że „do rzadkości należały sobory, po których nie dochodziłoby do jakiegoś poważniejszego zamętu”. Do takiego wniosku doszedł wyniesiony niedawno na ołtarze kard. John Henry Newman, analizując pięć z sześciu pierwszych soborów ekumenicznych. Z kolei kard. Henri de Lubac podkreślał, że częstym owocem soborów była jakaś jednostronność. Na przykład w wyniku Soboru Watykańskiego I, który położył ostateczny kres „koncyliaryzmowi” (nauce, że sobór stoi ponad papieżem), doszło do „nadużyć kurialnego papizmu”. Natomiast w wyniku odkrycia przez Sobór Watykański II, iż Kościół jest „Ludem Bożym”, pojawił się „integralizm (fałszywej) kolegialności (...) zmierzający w kierunku kolektywizmu demokratycznego”.
Krytycy Kościoła otwartego
Krytyka Kościoła otwartego ma w Polsce dwa oblicza: progresywne i konserwatywne. Oba „obozy” inaczej rozumieją soborowe aggiornamento. Prof. Stanisław Obirek doszedł nawet wniosku, że deklaracja „Dominus Iesus” (z 2000 r.) położyła kres istnieniu Kościoła otwartego, stąd przestał go interesować katolicyzm instytucjonalny i próbuje znaleźć dla siebie miejsce w ramach alternatywnych dyskursów „teologii otwartej”. To prawda, że dokument ten spowodował wiele dyskusji, nie jest on jednak zaprzeczeniem osiągnięć Soboru w dziedzinie ekumenii i dialogu międzyreligijnego, jakby tego chcieli progresywiści.
Inny wydźwięk mają natomiast zarzuty formułowane przez publicystów konserwatywnych. Tu do dobrego tonu należy krytyka Kościoła otwartego – zwłaszcza jeśli ma ona służyć ośmieszeniu środowisk, które budowały własną tożsamość w oparciu o soborowe reformy.
Publikacja książki Romana Graczyka „Cena przetrwania? SB wobec Tygodnika Powszechnego” stała się okazją nie tylko do sporów na temat inwigilacji tego środowiska przez tajne służby PRL, ale też pretekstem do wyrażenia osobistych antypatii wobec osób związanych z „Tygodnikiem”, oraz rozliczenia Soboru i środowisk reprezentujących jego reformy w Polsce za promocję „katolickiego socjalizmu”, a nawet komunizmu i marksizmu. Owi krytycy posługują się kliszami interpretacji konserwatywnych. Ich krytyka jest jednak politycznie zaangażowana, i politycznym celom służy.
Przedstawiciele „Frondy”, „Christianitas”, „Teologii Politycznej” i publicyści „Rzeczpospolitej” deklarują, że Kościół otwarty już się „wypalił”, co – ich zdaniem – uwiarygodnia krytyczny stosunek do Soboru i daje prawo do moralnego tryumfalizmu nad jego „zepsutym dzieckiem”, czyli „katolewicą” – a więc ludźmi, z którymi utożsamiają oni „Tygodnik”, „Znak” i „Więź”. Nie warto wchodzić w polemikę z pozycji argumentu odpowiedzialności zbiorowej, bo lustratorzy „Tygodnika” zapominają, że ma on takie samo zastosowanie do każdego innego środowiska, niewiele wnosząc do merytorycznej dyskusji nad Kościołem otwartym.
Z faktu, iż w historii chrześcijaństwa pojawiali się heretycy i schizmatycy, nie wynika, że Kościół ma się samorozwiązać albo że zdradził swoją misję. O ile krytycy „Tygodnika” zgodziliby się z tą konkluzją, nie potrafią takiego wniosku zaaplikować przy ocenie niektórych osób wyrosłych z krytykowanych środowisk, tylko przyjmują biało-czarne kategorie. Od roli samozwańczych kustoszy pamięci po założycielach „Tygodnika” przechodzą do roli inkwizytorów, rozprawiając się z rzekomą schizmą w redakcji. Ta wizja jest zbyt uproszczona, żeby traktować ją poważnie.
O Kościół otwarty warto jednak kruszyć kopie – trzeba tylko umieć odróżnić socjologiczne i teologiczne znaczenie owej formuły w zastosowaniu do katolickiego liberalizmu i społecznego katolicyzmu, charakteryzujących ludzi środowisk posoborowych.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.