Brak doświadczenia miłości powoduje, że nieustannie koncentrujemy się na naszych „niemęskich” ograniczeniach i kompleksach oraz na ich maskowaniu, zamiast na potencjale, którym zostaliśmy obdarowani
Mężczyzna ma być silny. Cokolwiek przez to rozumiemy, uważamy to twierdzenie za aksjomat. Silne mięśnie, siła woli, skuteczność działania, determinacja, pewność siebie, mocne nerwy, dynamizm, dążenie do władzy, walka i rywalizacja, silne włosy bez łupieżu i tak dalej.
W czym tkwi istota siły chrześcijańskiego mężczyzny, skoro zamiast oddać cios za cios, słyszy, że ma nadstawić drugi policzek, a zmuszany do przejścia tysiąca kroków, powinien przejść dwa tysiące? Poza tym w szkole i na uniwersytecie uczyli nas na przykład, że niejaki Fryderyk Nietzsche dostrzegał w chrześcijaństwie gloryfikację cnót ludzi słabych: pokory, miłosierdzia, uległości. A i w kościołach na co dzień, jakby więcej kobiet, tylko w Boże Narodzenie potężnie brzmią w kolędach dobiegające gdzieś spod chóru barytony i basy.
Czym zatem chrześcijaństwo może pociągnąć mężczyznę? Odpowiedź jest krótka: doświadczeniem miłości. Nie uczuciem, ale osobistym doświadczeniem jej faktu.
Wyjście z więzienia
Pracowałem kiedyś przez kilka lat w więzieniu dla recydywistów. Spotykałem tam wielu mężczyzn, którzy robili wszystko, by sprawić wrażenie bardzo mocnych i niektórych rzeczywiście można było się bać. A równocześnie odnosiło się wrażenie, że ci brutalni, wulgarni i pozbawieni skrupułów faceci odgrywają nieustanny teatr. Niewiele trzeba było, żeby ich wyprowadzić z równowagi, łatwo było ich zranić, byli niezwykle przeczuleni na swoim punkcie. Poza tym kompletnie nie radzili sobie z własnym życiem, choć żaden z nich za skarby świata nie przyznałby się do tego. Ciągle czujni, najeżeni, wycofujący się, wypierający słabość. Powtarzającym się motywem w ich życiorysach był brak doświadczenia miłości. Alkoholizm, przemoc, rozbite rodziny, brutalność – bo czego mogli zaznać dwudziestodwuletni wielokrotni recydywiści, którzy już jako dzieci lub nastolatkowie stali się bywalcami policyjnych izb dziecka i poprawczaków.
W więzieniu ów brak doświadczenia miłości widziało się w formie skumulowanej i niezwykle sugestywnej, ale przecież także na życiu przeciętnych mężczyzn kładą się cieniem rozmaite zranienia, obniżające poczucie ich własnej wartości i wyzwalające różne mechanizmy obronne, takie jak ucieczka w używki, w niewłaściwe przeżywanie seksualności, w robienie kariery, w krzyk i bicie, w świat wirtualnych kontaktów oraz gier, w wulgarność i ironię.
Brak doświadczenia miłości powoduje, że nieustannie koncentrujemy się na naszych „niemęskich” ograniczeniach i kompleksach oraz na ich maskowaniu, zamiast na potencjale, którym zostaliśmy obdarowani. Wielu mężczyzn wyniosło z niedobrych relacji z własnymi ojcami fałszywy obraz Boga: surowego cenzora, nieobecnego, kapryśnego i zmiennego, mściwego, chłodnego i bezwzględnie autorytarnego. Owszem, takiego Boga można się bać, może nawet z dystansem szanować, ale nie sposób wejść z Nim w relację, a przecież potrzebujemy Boga, bo nie możemy być sami dla siebie niewyczerpanym źródłem siły. Bez otwarcia się na Niego nie będziemy także w stanie ułożyć dobrych relacji z żoną, z dziećmi, z szefem, z podwładnymi, z współpracownikami. My, mężczyźni, potrzebujemy Boga, bo nikt nie zna lepiej naszego męskiego serca niż On.
Gdy jednak decydujemy się wejść w relację z PRAWDZIWYM Bogiem, przynosząc do Niego cały bagaż naszych życiowych sukcesów i problemów, musimy być gotowi na niespodzianki.
Pozwolić, by Bóg mnie przytulił
Najpierw Bóg, który widzi nasze męskie lęki, przemawia do nas jak matka, z czułością, bo chce powiedzieć, że Mu na nas zależy – i już tutaj może napotkać odruchową blokadę, bo przecież my, dorośli faceci, nie jesteśmy czułostkowi i nie lubimy przytulania i głaskania po głowie: Nie bój się, robaczku Jakubie, nieboraku Izraelu! Ja cię wspomagam – pisze prorok Izajasz, a Ozeasz roztacza przed nami wizję matczynej troski Boga: A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima, na swe ramiona ich brałem; oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich. Pociągnąłem ich ludzkimi więzami, a były to więzy miłości. Byłem dla nich jak ten, co podnosi do swego policzka niemowlę – schyliłem się ku niemu i nakarmiłem je.
Stań na środku
Potem Bóg zachęca nas, tkwiących w męskiej dumnej rutynie, żebyśmy skończyli z jałowym rozczulaniem się nad sobą i stanęli przed Nim w całej prawdzie naszego poranionego serca, żebyśmy uznali także przed sobą naszą bezradność, która może być preludium ufnej wiary.
Ewangelia opowiada o kilku sytuacjach, w których ludzie pragnący uzdrowienia musieli przepchnąć się przez tłum i stanąć na środku tacy, jacy byli: sparaliżowani i niewidomi. Tak było w synagodze z mężczyzną, który miał uschłą rękę, tak było z paralitykiem przyniesionym na łóżku, tak było z niewidomym Bartymeuszem wrzeszczącym o zmiłowanie u bram Jerycha i uciszanym przez przechodzących.
Czy ja kiedykolwiek odważyłem się tak stanąć przed Jezusem, żeby mógł mnie zapytać: Co chcesz, abym ci uczynił?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.