Niedawno opowiadałem w jednym z wywiadów, że w warunkach wojennych przy akcji pomocy Żydom i przy druku tajnej prasy bardziej bałem się Polaków niż Niemców. Wywołałem oburzenie, ale tak było!
Nosowski
Tak też rozumiem powody pojedynczego wychodzenia z tajnych kompletów szkolnych itp. Chodziło przecież nie tylko o lęk przed Niemcami, ale i przed dozorczynią…
Bartoszewski
Oczywiście, mieszkając na inteligenckim Żoliborzu, bałem się mniej, niż gdybym mieszkał w jakiejś knajackiej dzielnicy, ale bałem się! Nie znałem dobrze moich współlokatorów, a przecież wystarczył jeden donos, żeby przyszli Niemcy, a ja byłem zaangażowany w bardzo wiele nielegalnych działań, nie tylko w pomoc Żydom.
Zresztą piszę i mówię o tym od 1945 roku. Pierwsze moje drukowane prace o egzekucjach ulicznych w Warszawie pochodzą z roku 1946. W wersji angielskiej służyły one w Norymberdze jako materiał pomocniczy naszym oskarżycielom. Później wraz z Zofią Lewinówną przygotowaliśmy monografię Ten jest z ojczyzny mojej. Polacy z pomocą Żydom 1939–1945. Proszę zwrócić uwagę na podtytuł: nie „Polacy–Żydzi” albo „Stosunki polsko-żydowskie”, lecz Polacy z pomocą Żydom 1939–1945. Tamte podtytuły wymagałyby proporcjonalnie innego opisania przejawów zła. My świadomie skupiliśmy się na problemie współdziałania: ratowania, pomagania, nie negując i nie przemilczając postaw wrogich wobec Żydów. Nie cenzurowaliśmy relacji, nic nie opuszczaliśmy. Tam są też opisani szmalcownicy, przed którymi Żydzi uciekali. Jest dobro i zło. A w aneksie opublikowane są zarządzenia Kierownictwa Walki Cywilnej podziemnej: ostrzeżenia, rozkazy, nakazy, wyroki śmierci wykonywane na zdrajcach i donosicielach.
To były okropne czasy. Pamiętam, że zdawałem sobie sprawę z tego, że nawet osoby, z którymi muszę współpracować, żeby uzyskać ich pomoc przy przechowywaniu i nocowaniu ludzi, bardziej boją się przechowywać Żyda niż bombę. Bomba niezdetonowana nie wybuchła, a Żyd – jak każdy człowiek w tak tragicznej sytuacji – mógł złamać zasady, nie posłuchać się, wyjść z mieszkania i naprowadzić za sobą obławę na rodzinę, która w konsekwencji cała
ginęła.
Nosowski
Gross w Złotych żniwach relatywizuje i, jak to określa, „stawia pod znakiem zapytania przyjęty w powojennej polskiej historiografii pewnik, że za przechowywanie Żydów w czasie okupacji bezwarunkowo karano śmiercią, i to w dodatku zabijając wszystkich członków rodziny”. W jego ujęciu „osoby, u których znaleziono Żydów, nie były bezwarunkowo karane śmiercią”.
Bartoszewski
Ależ ja doskonale pamiętam, że przepis ten Niemcy egzekwowali! O wiele bardziej było to groźne na wsi. Tam niemal cała wieś wiedziała, że ktoś ukrywa Żydów. W dużym mieście łatwiej było się ukryć w anonimowości, ale też co rusz pojawiały się afisze egzekucyjne, że ten i ten został stracony za pomoc Żydom i wrogą działalność. Niemcy kwalifikowali pomaganie Żydom na równi z działalnością zbrojną czy propagandową. Zagrożenie karą śmierci wobec całej rodziny było w okupowanej Polsce bardzo realne.
Trzeba też uwzględnić czynnik oddziaływania propagandy hitlerowskiej, która cały czas wmawiała wszystkim dokoła, że Żyd to nie człowiek. Niemiecki totalizm miał obsesję na punkcie rasowym i próbował wciskać takie przekonania innym. To z kolei mogło ułatwiać uruchomienie postaw, które inaczej by się nie ujawniły. Wiem z doświadczenia, że dużo ludzi straciło materialnie wiele w czasie wojny nie za sprawą wrogów, tylko za sprawą ludzi bez sumienia, bez serca, którzy nie byli ich żadnymi prywatnymi ani publicznymi wrogami, a po prostu rabowali. Rabowali, bo mogli…
Sam siedziałem w celach więziennych Mokotowa w latach 1947–1948 ze szmalcownikami, z donosicielami. W celach było nas wtedy 40 osób, a niekiedy i 80 czy nawet 100 osób. To były cele, w których przed wojną siedziało 18 do 24 więźniów, a w komunizmie 60–100.
Nosowski
Jacy to byli ludzie?
Bartoszewski
Najczęściej pochodzili z prowincji. Oczywiście każdy mówił, że jest niewinny, że donieśli na niego zawistni sąsiedzi, bo on się rzekomo wzbogacił, a oni nie. Ale to były przejrzyste sprawy, a przecież nikt z nas nie miał ani władzy, ani ochoty na „przesłuchiwanie” współwięźniów, czy oni są rzeczywiście winni. Był też więzienny etos, że o te sprawy się nie pyta. Wystarczała informacja, że ktoś jest skazany czy podejrzany z artykułu takiego a takiego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.