Kościół w Polsce zrobił wielki błąd, zaczynając gorączkową debatę wokół gender tuż po nagłośnieniu afer pedofilskich. Zapewne nie było takiej świadomej intencji, ale nie da się ukryć faktu (a wytłumaczyć go trudno), że nagłe oskarżenia pod adresem genderystów, feministek, osób LGBT itd. pojawiły się tuż po fali medialnych doniesień o przemocy seksualnej polskich kapłanów wobec dzieci i poważnych zaniedbaniach ze strony kościelnych przełożonych.
Od ponad dekady zajmuję się tematyką feministyczną, w teorii i praktyce. Podział na płeć biologiczną (ang. sex) i płeć kulturową (ang. gender) wydaje mi się oczywisty. Nie dlatego, że jestem feministką, bo nigdy się za nią nie uważałam. Po prostu dla socjologa (jak również dla antropologa kultury czy etnologa) tożsamość jednostki jest wypadkową „samostanowienia” (utożsamienia się) i „zewnętrznej identyfikacji” (bycia utożsamiananym), jak to ujął Edwin Ardener. Wraz z rozwojem historycznym człowiek osiąga coraz większą podmiotowość. Element samostanowienia nabiera znaczenia. Stan (ród, kasta), miejsce urodzenia, narodowość, religia nie determinują go tak, jak to było kiedyś. Tożsamość płciowa też podlega ewolucji. Kobiety pełnią dziś wiele, wybranych przez siebie, ról społecznych. Zakładają rodziny lub nie, rodzą dzieci lub nie, pracują albo nie.
Przez dziesięciolecia kwestia kobiet i płci była w polskim Kościele konsekwentnie banalizowana. I nagle okazało się, że gender jest arcyważne! Katolickie autorytety twierdzą, że to totalitaryzm na miarę (albo i gorszy od) Hitlera i Stalina. Feministki protestują, media szaleją, internet puchnie od memów. A zwykły człowiek pyta: Jak się w tym połapać? Kto ma rację?
Antyideologia
Zacznijmy od pytań najprostszych. Czy – oprócz obiektywnej, neutralnej koncepcji gender – istnieje także ideologia gender? Tak. Czy da się ją pogodzić z chrześcijaństwem? Nie. Czy stanowi ona zagrożenie dla kultury? Oczywiście tak, jak każda ekspansywna ideologia. Czy to oznacza, że antygenderowa kampania polskiego Kościoła, a raczej „krucjata moralna”, jaka zaczęła się w ubiegłym roku, jest potrzebna, dobra i słuszna? Niestety... nie. Problem – jeśli wymaga krucjaty – to tylko intelektualnej.
Po stronie kościelnej natomiast mamy najczęściej do czynienia z działaniami, które same noszą znamiona ataku ideologicznego. Uderza nie tylko styl krytyki kosmicznie odległy od najbardziej chrześcijańskiej wartości – miłości nieprzyjaciół. Razi także nieznajomość problemu eksponowana przez „liderów krucjaty”, połączona z emocjonalną i populistyczną argumentacją. Zaskakuje fakt, że katoliccy profesorowie, publicyści i duchowni – mówiąc, że prezentują „prawdę o człowieku” – traktują chrześcijańską antropologię jako konserwatywne narzędzie do walki ideologicznej, nie uwzględniając faktu, że w tej dziedzinie filozofii katolickiej brakuje refleksji nad zagadnieniem różnicy płci.
A przecież Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus przestrzegał przed niebezpieczeństwem „fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową albo religijną czują się uprawnieni do narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra”. Papież z Polski przekonywał wówczas, że „Prawda chrześcijańska do tej kategorii nie należy. Nie będąc ideologią, wiara chrześcijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rzeczywistość społeczno-polityczną i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe. Tak więc metodą Kościoła jest poszanowanie wolności przy niezmiennym uznawaniu transcendentnej godności osoby ludzkiej” (CA 46).
Niestety, katoliccy rzecznicy antygenderyzmu wyraźnie czują się uprawnieni do operowania „sztywnymi schematami” oraz „narzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra”. Cóż z tego, że czynią tak w odpowiedzi na analogiczne postępowanie swoich oponentów? Przecież od wyznawców Chrystusa należy oczekiwać więcej.
Istotą intelektualnego problemu z ideologią gender jest fałszywa diagnoza nierówności płci, połączona z koncepcją człowieka ci, połączona z koncepcją człowieka, która negującą nie tylko wkład Boga w stworzenie, ale także świecki humanizm. Humanistyczna koncepcja człowieka jest esencjonalistyczna i uniwersalistyczna (prawa człowieka mają podłoże naturalne), podczas gdy najbardziej nośne wersje ideologii gender zakładają, że: 1. człowiek jest wytworem procesu historyczno-kulturowo-społecznego, konstruktem świadomości zależnym od kontekstu, 2. uniwersalizm jest patriarchalną iluzją, gdyż człowiek nie istnieje poza płcią (rodzajem); płeć określa świadomość, a za nią byt. Kultura zbudowana na antropologii genderowej ma być teoretycznie wolna od przemocy, nierówności i wykluczeń, ale za jej projektem stoją fałszywe przesłanki. Może ona prowadzić do nowych form dyskryminacji i wykluczeń, dlatego wyłaniający się z teorii projekt należy poddawać rzeczowej krytyce.
Sęk jednak w tym, że sprawa nierówności płci i dyskryminacji kobiet jest realnym i bardzo poważnym problemem do rozwiązania także z punktu widzenia Ewangelii. Ten aspekt ginie zaś w namiętnych tyradach ks. Oko i jego popleczników o seksualnych dewiantach deprawujących dzieci. Histeryczny krzyk niczego nie zbuduje, nie przemieni żadnego serca; nie zbawi nawet jednej duszy więcej. Może tylko zagłuszyć pewne pytania; stłumić głosy sumienia.
Kościół w Polsce zrobił wielki błąd, zaczynając gorączkową debatę wokół gender tuż po nagłośnieniu afer pedofilskich. Zapewne nie było takiej świadomej intencji, ale nie da się ukryć faktu (a wytłumaczyć go trudno), że nagłe oskarżenia pod adresem genderystów, feministek, osób LGBT itd. pojawiły się tuż po fali medialnych doniesień o przemocy seksualnej polskich kapłanów wobec dzieci i poważnych zaniedbaniach ze strony kościelnych przełożonych. Poczucie medialnej nagonki na „pedofilów w sutannach” było dość powszechne; znajomi księża doświadczali niekiedy werbalnej agresji, czuli się z tym fatalnie. I nagle – punkt zwrotny! Narracja o seksualnej krzywdzie dzieci z dnia na dzień zmieniła kierunek o 180 stopni!
Odpowiedzią na antykościelną panikę moralną stała się analogiczna panika antygenderowa. W kręgach kościelnych rozpowszechniło się przekonanie, że za krzywdę dzieci oraz niewłaściwe zachowania seksualne odpowiadają nie konkretni sprawcy-dorośli, lecz ruchy społeczne kojarzone z rewolucją seksualną lat sześćdziesiątych, znane z popierania związków partnerskich, antykoncepcji, aborcji i postulatów wprowadzenia edukacji seksualnej. Skupiono się na ekscesach maniaków seksualnych i domniemanej masturbacji kilkulatków.
W konsekwencji zamiast trzech ważnych i bardzo potrzebnych debat – o grzechach Kościoła, o równości płci, o przemocy seksualnej wobec nieletnich – mamy histerię głównie na punkcie seksu. Z Zachodu ma nadciągać zorganizowana, podstępna, terrorystyczna ideologia perwersji seksualnych, przy której pojedyncze przypadki pedofilii bledną. Dzieci trzeba więc – to naturalny odruch – chronić za wszelką cenę. Kościół ofiarnie staje w ich obronie na pierwszej linii frontu!
Tylko szkoda, że to linia walki ideologicznej, a język jej prowadzenia nie ma wiele wspólnego ani z troską o prawdę, ani z miłością bliźniego. Dostaje się przy okazji wszystkim wrogom, rzeczywistym i wydumanym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.