U mnie wiara jest czymś późniejszym niż dzieciństwo – zostałem ochrzczony w wieku dwudziestu czterech lat. Moi rodzice nie byli związani z Kościołem. Wtedy mówiło się „bezwyznaniowcy”. Kiedy religią stała się idea socjalistyczna – rodzice w nią wierzyli.
Obserwując rzeczywistość: rosnącą liczbę rozwodów już w pierwszym roku małżeństwa, a z drugiej strony powiększającą się grupę „singli”, a więc osób, które z różnych powodów nie chcą zakładać rodziny, można powiedzieć jedno: mamy pokolenie słabych mężczyzn. Chłopców wychowanych bez wzoru ojca. Czy brak ojca w domu można jakoś dziecku zrekompensować?
Przykład jest zauważalny przez obecność – i nie da się inaczej wychować syna. W dodatku będąc w życiu swojego dziecka, trzeba się liczyć z każdym słowem i postawą – ojciec jest pilnie obserwowany i naśladowany już przez maleństwo. Im starszy jest syn, tym bardziej potrzebuje obecności ojca. Mężczyzna, który nie wyrzeka się części ambicji zawodowych na rzecz powołanego życia, nie jest ojcem, nie jest mężczyzną odpowiedzialnym.
Pański ojciec – czy był dla Pana wzorem?
Ojciec był bardzo dbający o zasady. Wychowany w okresie międzywojennym, kiedy te dobre wzory były przekazywane. On sam przekazywał je swojej rodzinie, którą założył w 1945 roku – i tego roku też powołał mnie do życia. Był mądry i czuły, miał również pewną dozę dystansu i powściągliwości. Był dla mnie wzorem i jednocześnie chodzącą encyklopedią. Jego pozycja zawodowa i imponujące osiągnięcia w Polskim Radiu były dla mnie powodem dumy i podziwu.
Czy pamięta Pan jakąś historię, obraz, wspomnienie z młodości z udziałem ojca?
Wiele wydarzeń, ale pamiętam jedną sytuację szczególnie, chyba ze względu na duże emocje jej towarzyszące: ojciec dostał szału, żeby mnie zatrzymać, kiedy chciałem pójść na spotkanie z nieodpowiednią kobietą. Przejściowo z nią romansowałem. On widział, że kieruję się tylko namiętnościami, a nie rozumem. Tylko zmysłowość. Byłem na pierwszym roku studiów, byłem kochliwy, zaniedbywałem naukę na rzecz zabawy. Ojciec zareagował bardzo gwałtownie – to wyjątkowe w jego biografii. Chciał mnie ocalić przed złą decyzją życiową, która mogłaby mieć poważne konsekwencje.
Czy to „nie” ojca zadziałało?
Chyba tak, z trudem przypominam sobie dalszy ciąg tej historii. Pamiętam dobrze wybuch ojca, był zupełnie wyjątkowy, a jak pokazała przyszłość – niezwykle ważny.
A relacje z ojcem? Wciągał Pana w swój świat?
Dopóki nie zostałem młodym aktorem, ojciec nie wciągał mnie w swoją pracę. Jako dziecko byłem parę razy na Zgaduj Zgaduli, którą reżyserował w Sali Kongresowej, i pękałem ze śmiechu oczywiście. Za studenckich czasów ojciec lubił ze mną spacerować – pamiętam te nieustające spacery wzdłuż Alei Ujazdowskich. Był wtedy moim powiernikiem – większość swoich problemów powierzałem ojcu, a nie matce.
Czy decyzję o zostaniu ojcem podjął Pan świadomie?
To były niezwykle dramatyczne chwile. Moja żona miała trudną, patologiczną ciążę, potem leczyła się dwanaście lat. Była pierwszą w Polsce kobietą, której po takich przejściach udało się urodzić dziecko – to było ogromne zwycięstwo. Pół roku leżała w szpitalu, zaszyta, ciąża obarczona była ogromnym ryzykiem, ale i wcześniejsze lata leczenia również przynosiły jej wiele cierpienia.
21 października 1981 roku, miałem wtedy trzydzieści sześć lat, usłyszałem przez telefon, że zostałem ojcem – nogi się pode mną ugięły. Poród zaczął się silnym krwotokiem – cesarskie cięcie uratowało żonę i syna.
Urodził się! Co za szczęście! Niestety więcej dzieci nie mogliśmy mieć. Gdybym mógł coś w życiu zmienić – chciałbym mieć przynajmniej troje. Pan Bóg wynagradza mi to we wnukach – mam dwoje, na razie (śmiech).
Czy to długie oczekiwanie na syna miało wpływ na Pańskie z nim relacje?
Niestety tak, miałem nadmiar wyrozumiałości w stosunku do Mateusza, wtedy kiedy trzeba było „przykręcić śrubę”. Pierwsze lata jego życia to czas stanu wojennego w Polsce. Bojkot kłamliwej telewizji przez artystów dla mnie był błogosławieństwem. Miałem czas, aby być blisko rodziny. Ale czas edukacji syna, jego dojrzewania to również czas moich błędów – za mało wymagałem od Mateusza, szybko ulegałem jego zachciankom, będąc bardzo zajęty zawodowo, zbyt rzadko bywając w domu, byłem dla syna za bardzo wyrozumiały. Nie chciałem łamać jego rodzącej się osobowości. Nie dopilnowałem go również w czasie edukacji licealnej – był w bardzo dobrej szkole, ale się nie uczył. Musiał przejść do prywatnego liceum. Był bardzo zdolny, miał wiele zainteresowań, ale gdy tylko zaczynał rozwijać jakąś dobrze rokującą pasję – szybko ją porzucał, żeby zacząć coś innego.
Kiedy dziś, po dwudziestu kilku latach, przypominam sobie swoją pobłażliwość – to nie wiem, co mną powodowało, chyba jakaś niechęć do stosowania przemocy, ograniczania wolności swojemu dziecku? Wcześniej dwa razy w życiu użyłem siły fizycznej – dałem klapsa synowi. To był czas jego wykroczeń, który domagał się mojej gwałtowniejszej reakcji.
Mężczyzna przenosi na swojego syna model relacji, jaką miał ze swoim ojcem…
Żona zarzucała mi, że to ona jest mężczyzną w naszym związku. Rzeczywiście, ja byłem raczej jak moja matka. Jestem uczuciowy, pogodny, lubię się śmiać, również z własnych wad i śmiesznostek. Choć syn czasem mówił mi, że się mnie boi – kiedy z rzadka wybuchałem, byłem jak wulkan kipiący emocjami, złością, rozczarowaniem w stosunku do niego. On bał się tych moich wybuchów. Jednak, podsumowując, byłem raczej łagodnym ojcem. Żona kiedyś podsłuchała rozmowę telefoniczną naszego syna. Mówił komuś, że „z mamą ma jeszcze kłopoty, ale ojca owinął sobie wokół palca…”.
A tarcia między wami?
Przyszedł taki moment w naszym życiu, kiedy Mateusz zbliżał się do matury. Pewnego dnia powiedział mi: „Wiesz tato, ja właściwie nie mam żadnych zainteresowań”. I to mnie przeraziło – po tym wszystkim, co mu dawaliśmy, po lekcjach języków, muzyki i wielu innych, on nie widział swojej przyszłości, nie wiedział, gdzie ma iść.
Rzuciłem wtedy: „Może zostałbyś aktorem?”. Grał już, jako dziecko, w kilku produkcjach. „Przygotuj coś, ja cię przepytam i zobaczymy, czy masz jakieś predyspozycje aktorskie”. To jest naturalne, że ojciec próbuje wciągnąć syna we własne życie zawodowe – jednak okazało się, że mój syn nie odziedziczył tego po mnie. On nie wyobrażał sobie, że mógłby stanąć oko w oko z publicznością. To miał po matce – ona też zdawała do szkoły teatralnej, ale okazało się, że nie potrafi opanować tremy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.