Najtrudniejsze spowiedzi nie są spowiedziami największych grzeszników, ale osób, które nie bardzo radzą sobie z oceną, czy spowiadają się z grzechów, czy też jedynie z „wykroczeń” wobec zupełnie niezrozumiałego prawa. W drodze, 2/2010
Kto jednak dostrzega swoje błędy?
Oczyść mnie od tych, które są skryte przede mną.
Psalm 19,13
Dużym odkryciem było dla mnie, gdy uświadomiłem sobie, że trud spowiedzi wcale nie jest proporcjonalny do ciężaru grzechów, z którymi przychodzimy do konfesjonału. Odkryłem to zarówno jako penitent, czyli ktoś, kto klęka, aby wyznać swoje grzechy, jak i jako spowiednik. Mnie samemu najłatwiej spowiadało się wówczas, gdy przychodziłem do spowiedzi mocno zmęczony własnymi grzechami, mając ich szczerze dosyć. Również jako spowiednik nigdy nie przeżywałem wielkiego trudu, spowiadając kogoś obciążonego ogromnymi winami, niekiedy z bardzo długim „stażem” życia bez sakramentu pokuty – jeśli tylko miałem jakiekolwiek podstawy myśleć, że penitent ów przychodzi do konfesjonału przekonany, iż chce, aby jego przyszłość była różna od przeszłości, aby jego życie od tego momentu wyglądało inaczej niż dotychczas. Takie spowiedzi bardzo często dawały mi ogromną radość jednania z Bogiem człowieka, który bardzo mocno i od bardzo dawna pojednania tego potrzebował.
Najtrudniejsze spowiedzi nie są spowiedziami największych grzeszników, ale osób, które nie bardzo radzą sobie z oceną, czy spowiadają się z grzechów, czy też jedynie z „wykroczeń” wobec zupełnie niezrozumiałego prawa – prawa, które co prawda istnieje, ale zupełnie na zewnątrz ich serca, prawa, którego nie potrafią poczuć. Myślę, że można również zaryzykować stwierdzenie, iż to nie nasza grzeszna przeszłość jest odpowiedzialna za największy trud naszych spowiedzi, ale przewidywalna przyszłość po spowiedzi. Co się stanie, kiedy odejdę od kratek konfesjonału? A może to, co wyznałem przed chwilą, wcale nie wydaje mi się grzechem, od którego chcę się uwolnić, ale zwykłym, dyscyplinarnym nieomal wykroczeniem wobec zewnętrznego prawa, z którym do końca się nie zgadzam i nie utożsamiam? Czy w ogóle warto się wówczas spowiadać?
Między hipokryzją a zatajeniem
Wyobraźmy sobie taką sytuację – chyba, że wcale nie musimy sobie jej wyobrażać, bo jest nam doskonale znana z osobistego doświadczenia. Otóż, klękamy przy konfesjonale, aby wyznać, że zmajstrowaliśmy coś, co jak teoretycznie wiemy, jest grzechem. Problem w tym, że nie tylko nie jesteśmy zupełnie przekonani, iż to, co zrobiliśmy, było złe, ale w zasadzie cieszymy się z tego, co się stało, i zdecydowanie nie w głowie nam chcieć „cofnąć czas”. Nie tylko niespecjalnie żałujemy przeszłości, ale – co z tego wypływa – wcale nie jesteśmy tacy pewni, że nie będziemy chcieli, aby ten grzech się powtórzył w przyszłości. Kiedy po wyznaniu grzechów wypowiadamy formułę: „Więcej grzechów nie pamiętam, za wszystkie serdecznie żałuję i postanawiam poprawę”, mogłoby się wydawać, że kłamiemy jak z nut – przynajmniej w dwóch ostatnich stwierdzeniach. Uznajemy co prawda, że coś jest grzechem, ale tylko w tym sensie, że jest przez Kościół zakazane, nie zaś w tym znaczeniu, że jest czymś obiektywnie złym, co jeszcze do tego nam szkodzi. Trudno więc powiedzieć uczciwie, że żałujemy naszego czynu. Być może nawet wydaje nam się, że dostrzegamy jego dobre skutki. Jak tu zatem żałować?
Z mocnym postanowieniem poprawy jest chyba jeszcze gorzej. Zwykle mówimy wtedy: „Cóż, nic nie mogę obiecać. Postaram się, ale jestem tylko człowiekiem, a ksiądz sam wie, jakie jest życie”. Samo zdanie jest prawdziwe i jak najbardziej na miejscu. Tyle, że zazwyczaj nie oznacza głębokiej znajomości słabości ludzkiej natury, ale zwykłą kapitulację wobec naszych grzechów czy też brak poczucia realnego zła naszego uczynku, albo brak nadziei, że coś możemy w sobie zmienić. Dokładnie tak się spowiadamy, gdy przyjdzie nam wyznać, że oglądamy nielegalnie ściągnięte z sieci filmy czy słuchamy pozyskanej w ten sposób muzyki. Gdzieś usłyszeliśmy, że to kradzież, ale wcale tego nie żałujemy i nie mamy zamiaru po powrocie do domu wyczyścić twardego dysku naszego komputera ze wszystkich nielegalnych plików. Ale z drugiej strony, jeśli się z tego nie wyspowiadamy, będziemy czuli, że coś zatailiśmy, że spowiedź nie była do końca dobra. A jak tu żałować na przykład ściągania na egzaminie? Wszyscy tak robią, więc mielibyśmy nierówne szanse, gdybyśmy też nie ściągali. A przecież nie chodzi jedynie o czerwony pasek na szkolnym świadectwie, ale o stypendium, które jest naszym finansowym być albo nie być, albo wręcz o dostanie się na studia, które utorują nam drogę do przyszłości. Spowiadam się ze ściągania, bo ktoś mi kiedyś powiedział, że to oszustwo i kłamstwo, ale obiecać, że już nigdy tego nie zrobię, byłoby mi trudno. Poza tym, w zasadzie cieszę się, że mi się udało ściągnąć i dostać w ten sposób dobrą ocenę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.