Trudno, by Kościół prosił o zlustrowanie swoich ludzi, gdy... nie było lustracji. Tygodnik Powszechny, 9/2005
ANDRZEJ GRAJEWSKI: - W latach 50. z archidiecezji katowickiej wygnano biskupów. Rządy sprawowali księża-patrioci, dyspozycyjni wobec władz (zresztą wielu było zarazem agentami). W 1956 r. w sąsiedztwie katedry odbywa się narada duchowieństwa. Wstaje jeden z księży, który wprawdzie nie ujawnia, że był agentem, ale opowiada, jak działał w strukturach księży-patriotów. Mówi, że popełnił błąd, rzecz niegodną. Przeprasza biskupów i kapłanów. To jedyny znany mi taki przypadek w Polsce.
Zresztą biskupi katowiccy, którzy doświadczyli, czym była zgoda niektórych duchownych na kolaborację, postąpili bardzo zdecydowanie. To było trzęsienie ziemi; dziesiątki księży, którzy splamili się w czasach stalinowskich, wzywano na rozmowy do kurii i odbierano im parafie. A przecież biorąc pod uwagę stalinowski terror, współpracę z władzami można było wtedy usprawiedliwić w większym stopniu niż np. w latach 70. Wielu zesłano na małe wiejskie parafie. Niektórzy świetnie sobie poradzili, odkupili winy, potem nawet awansowali. Ale w świadomości duchowieństwa zostało zakodowane, co jest godne, a co jest niegodne.
- Był wymierny efekt tych działań biskupów?
ANDRZEJ GRAJEWSKI: - Po 1956 r. przez trzy lata w meldunkach operacyjnych Służba Bezpieczeństwa pisze: “Niestety, nie możemy zahaczyć agentury w sprawach kościelnych. Dotychczasowi agenci trafili na parafie wiejskie i stali się bezwartościowi, a inni nie chcą współpracować”. Porównywałem zresztą materiały z trzech diecezji: katowickiej, częstochowskiej i opolskiej. Gdy po 1956 r. w Katowicach agentura się rozsypała, w Częstochowie nadal kwitła - bo tam nie było żadnych rozliczeń. Tamtejszy biskup był dramatycznie osaczony przez tajnych współpracowników. Poza tym zauważmy, że księży-patriotów w archidiecezji katowickiej wcale nie przekreślono, ale dano im szansę, którą wielu wykorzystało. To zresztą logika chrześcijaństwa: Szaweł najpierw wyznaje grzechy przed Kościołem Jerozolimskim, a dopiero potem idzie nawracać i chrzcić.
- Ale Judasz się wiesza...
ANDRZEJ GRAJEWSKI: - ...bo nie potrafi wyznać grzechów.
KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: - Agenci kościelni nie byli w oczach oficerów pewni o tyle, że przecież ksiądz chodzi regularnie do spowiedzi...
ANDRZEJ GRAJEWSKI: - Takie zaniepokojenie pojawia się w notatkach operacyjnych. Natomiast, czy jest realne - nie byłbym pewien. W najbardziej dramatycznym meldunku, jaki czytałem, ksiądz opisuje swoją spowiedź u biskupa. To dotknięcie jądra ciemności, poczucie straszliwego upadku.
Nie wszystko spłonęło
- Czy zachowały się materiały IV Departamentu, który zajmował się inwigilacją Kościoła?
KRZYSZTOF KOZŁOWSKI: - 4 września 1989 r. szef SB i wiceminister MSW gen. Henryk Dankowski nakazał niszczenie akt SB, począwszy od akt IV Departamentu i wydziałów czwartych w województwach. Rozkaz wiązał się z tym, że na premiera desygnowano Tadeusza Mazowieckiego, działacza katolickiego. W MSW nie istniało archiwum z prawdziwego zdarzenia. Było natomiast biuro C, czyli składnica dokumentów. W każdym momencie oficer mógł sobie zabrać stamtąd potrzebne materiały, a potem ich nie oddać. W biurkach i sejfach ośmiuset pokoi w gmachu MSW było pełno teczek. Tysięcy odchodzących oficerów nikt nie kontrolował. Nawet gen. Kiszczak nie rozliczył się z pobranych dokumentów.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.