Ankieta była przygotowywana z okazji jubileuszu 75-lecia urodzin Ryszarda Kapuścińskiego. Zaprosiliśmy do niej kilku utalentowanych reporterów średniego pokolenia, by wypowiedzieli się o autorze Cesarza. Dziś teksty jubileuszowe stają się nieuchronnie pożegnaniem. Postanowiliśmy ich jednak nie zmieniać, by ocalić nutę radosnego dialogu z Mistrzem. Znak, 2/2007
Mój wizerunek korespondenta wojennego, mój własny przyszły wizerunek, legł z hukiem w gruzach. Ale pojąłem jedną z najważniejszych tajemnic dziennikarstwa, którą Kapuściński opanował jak chyba nikt inny. Umiejętność słuchania. Ale takiego słuchania, które sprawia, że opowiadający nie tylko czuje się wyjątkowy i ważny, ale tę swoją wyjątkowość rzeczywiście odkrywa i odczuwa.
Jestem wybrańcem losu, bo spotykam Kapuścińskiego od prawie 20 lat. Choć nie jestem jego uczniem ani on sam nie jest moim jedynym mistrzem, od lat go podpatruję i wciąż się od niego uczę. To zresztą, ten obowiązek ciągłego uczenia się, doskonalenia, ciągłego stawiania pytań i niechęć do jednoznacznego i ostatecznego definiowania czegokolwiek, jest kolejną ważną nauką, wyniesioną ze spotkań z Kapuścińskim.
Czytając jego książki i rozmawiając z nim, zrozumiałem ulotność, ułudę, a zazwyczaj także żałosną miałkość statystyk, prognoz, komentarzy, oficjalnych oświadczeń i wypowiedzi, za to potęgę szczegółu, z pozoru nieistotnego zdarzenia, epizodu, a także tego, że przez los pojedynczego człowieka najlepiej widać dzieje świata. Że opisując spotykanych ludzi i ich kraje, należałoby pamiętać nie tylko o słowach i zdarzeniach, lecz także barwach, zapachach, a nawet trudnej często do uchwycenia i nazwania wyjątkowej atmosferze jakiegoś miejsca. Że pisanie reportażu, książki jest, powinno być, jak malowanie ruchomego, wielowymiarowego obrazu. I że sama książka różni się od depeszy czy artykułu nie liczbą napisanych wyrazów i zdań, lecz stanowi, powinna stanowić, odrębną, nową całość. Nową nawet wtedy, gdyby nie miała być pisana od początku, lecz stanowić zbiór oddzielnych reportaży czy opowiadań. Wreszcie, a może przede wszystkim, że nosząc głowę wysoko, nie sposób dojrzeć szczegółów pod nogami.
„Przyspieszenie i spłycenie informacji we współczesnych mediach jest przez to między innymi niebezpieczne, że upowszechnia stereotypy. Szybko! Szybko! Nie ma czasu na szczegóły, wieloznaczności, różnice, odcienie. Coś jest białe albo czarne i tyle – ostrzegał Kapuściński w Lapidariach. – Reporter zagraniczny jest tłumaczem kultur. Atakuje powszechnie panującą ignorancję, stereotypy, przesądy. Samotność reportera, który jeździ po świecie, do dalekich krajów: pisze o tych, którzy go nie czytają, dla tych, których mało interesują jego bohaterowie. Jest kimś pomiędzy”.
Kimś pomiędzy, dla kogo nie ma miejsca. Uznawszy, za sprawą Kapuścińskiego, ale także własnych doświadczeń, że dziennikarstwo, pochłonięte komercją, konkurencją, celuloidową sławą i narcystycznym samouwielbieniem przestaje być dobrym sposobem na opisywanie i tłumaczenie świata, z pewnym żalem postanowiłem odrzucić w kąt nie tylko pozę i fatałaszki wojennego korespondenta, ale w ogóle fascynację wydarzeniami. Zdecydowałem, że dziennikarstwo nie ma znaczenia ani przyszłości, że jedyne, co warto, to pisać reportaże i książki. Jak Kapuściński.