Ankieta była przygotowywana z okazji jubileuszu 75-lecia urodzin Ryszarda Kapuścińskiego. Zaprosiliśmy do niej kilku utalentowanych reporterów średniego pokolenia, by wypowiedzieli się o autorze Cesarza. Dziś teksty jubileuszowe stają się nieuchronnie pożegnaniem. Postanowiliśmy ich jednak nie zmieniać, by ocalić nutę radosnego dialogu z Mistrzem. Znak, 2/2007
Ryszard Kapuściński ruszał w świat z Dziejami Herodota w podręcznym bagażu, z tym, jak go określił, pierwszym w literaturze światowej wielkim reportażem. Dla mnie, podczas pierwszych dziennikarskich wyjazdów zagranicznych z „Rzeczpospolitej”, taką lekturą były Imperium i Kirgiz schodzi z konia. Żałuję tylko, że nie mam z czym ruszyć w strony rodzinne Kapuścińskiego. O swoim Pińsku wspominał sporadycznie. Na książkę wciąż czekam. Chciałbym się więcej dowiedzieć o rodzinnym domu przy Wesołej, o sklepie kolonialnym pana Kanzmana, o losach kolegów z klasy, wywózkach na Syberię. I powrotach do Pińska – radzieckiego i Łukaszenkowskiego.
Teleks kojarzy mi się z najlepszą epoką reportażu. To stwierdzenie samobójcze, sam nigdy z teleksu nie korzystałem. Mam nawet numer na pierwszej służbowej wizytówce dziennikarza „Rzeczpospolitej” z początku lat dziewięćdziesiątych. 817131 pl – znałem go na pamięć, ale nigdy mi się nie przydał. W redakcji czasem przyglądałem się potężnej maszynie „made in Czechoslovakia”. Nigdy jej nie umiałem obsługiwać. Ryszard Kapuściński nadał dzięki teleksowi setki korespondencji. I znał wartość słowa. Jedno słowo – pół dolara. To był majątek. Cena wymuszała precyzję. Gdy ja zacząłem wyjeżdżać za granicę, na Bałkany czy do krajów byłego Związku Radzieckiego, łatwiej było zadzwonić i podyktować tekst przez telefon, z budki czy hotelowego pokoju. Albo napisać ręcznie na kartce i wysłać faksem z poczty, gdzie teleks jeszcze stał, ale już bezużyteczny. A potem pojawiły się laptopy, telefony satelitarne, komórki, aparaty cyfrowe. I jeszcze tłum dźwigający ten sprzęt od wojny do wojny, z puczu na rewolucję, z koronacji na ingres. To już nie to.
Zaczęło się od opowieści ojca o panu, który jeździ po Afryce, wie o niej wszystko i pięknie to opisuje. Rok temu na uroczystości rozdania nagród Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich skorzystałem z okazji i przedstawiłem Kapuścińskiemu moją córkę, wówczas uczennicę pierwszej klasy podstawówki. Uścisnął jej dłoń, pogłaskał po główce. „Zapamiętaj ten moment” – powiedziałem. Ostatnio przeczytałem jej Skacząc przez kałuże – rozdział z Imperium o dziesięcioletniej Tani z Jakucka. Bardziej od kałuż córkę zainteresował wielki syberyjski mróz. I korytarze we mgle, które tworzą się i trwają, gdy ktoś w tak niskiej temperaturze spaceruje po Jakucku. „Też chciałabym tworzyć takie korytarze” – powiedziała, zachwycona opisem. Mam nadzieję, że nie na Syberii.
***
JERZY HASZCZYŃSKI, ur. 1966, szef działu zagranicznego „Rzeczpospolitej”, gdzie pracuje od 1991. Autor książki Nie tylko pani Steinbach. Reportaże i szkice, Warszawa 2003.