Historiografia polska niemal „od zawsze“ uczyła nas lekceważenia „prowincji“ i spoglądania na bieg spraw politycznych ze stołecznej perspektywy. Więź, 10/2008
Szklanych domów nie było
Oświata i kultura nie są jednak wyłącznie, ani nawet przede wszystkim, mechanizmem chłopskiego awansu ekonomiczno-socjalnego i cywilizacyjnego. Są przestrzenią, w której realizuje się podmiotowość obywatelska chłopa i jego udział w świadomym życiu narodowym. Właśnie w podejściu do tej kwestii widzę najciekawszy wątek książki Wojciecha Wieczorka.
Polska oświata ludowa była w zaborze rosyjskim czynnością zakazaną aż po rok 1905, a źle widzianą także i później: uczestnictwo w niej było wykroczeniem, zaś jej szerzenie – przestępstwem, czasami karanym nawet zsyłką na Sybir. Niemniej działania takie toczyły się na ogromną skalę: wedle rosyjskich źródeł policyjnych na przełomie stuleci brała w nich czynny udział jedna trzecia ogółu młodzieży wiejskiej. Był więc na tę wiedzę popyt – i była podaż. I jedno, i drugie budzi podziw, ale i o jednym, i o drugim wiemy praktycznie bardzo niewiele: kto – kogo – gdzie – jak...
Po latach, już w niepodległej Polsce, o rozmiar swych dokonań w tym zakresie spierali się ludowcy z endekami. Wiadomo, że czytać uczyli i książki pożyczali i wiatrem podszyci studenci, i panienki ze dworu, i wikarzy z plebanii – każde po swojemu, tyle że wszyscy po polsku i wszyscy pod sekretem. Wieczorek pokazuje ten proces z perspektywy wiejskich uczniów: uczestniczyła w nim młodzież z domów najświatlejszych, najbardziej ambitnych i najżywszych ideowo.
Tak zresztą było i wcześniej – cała książka rozpoczyna się od cytatu z relacji o udziale chłopów jeszcze w Powstaniu Styczniowym. Wynika z niego wyraźnie, że uczestniczyli w nim „najbardziej światli“, podczas gdy „chłopi ciemniejsi nie należeli, uchylali się od udziału, gdyż nie rozumieli celu powstania“. Tak więc przed spotkaniem chłopa i „pana“ na powstańczej placówce, czy w pięćdziesiąt lat później w strzeleckim okopie, było zazwyczaj spotkanie inne – nad polską książką.
Wspólna kultura buduje wspólną tożsamość. Jesienią 1920 roku Kronika szkoły w Ratoszynie, w czwartym roku istnienia tej placówki, notuje fakt przeprowadzenia wśród mieszkańców wsi zbiórki pieniężnej „na pomoc dla Górnego Śląska“. Pisząc o tym, autor zastanawia się: „ilu było w Ratoszynie mądrali, którzy wiedzieli dokładnie, gdzie ten Śląsk leży? Ilu było takich, którzy widzieli kawałek węgla? Ale wraz z tą zbiórką podrastać musiało poczucie szerszej wspólnoty, że tu i tam – swoi, i że jest już Polska naprawdę“.
Kiedy jednak Polska z krainy mitów i wyobrażeń przesunęła się w materialną codzienność, normalną rzeczy koleją pojawiły się rozczarowania. Szklanych domów nie było, bieda doskwierała i coraz więcej było tych, którzy z goryczą stwierdzali, że „za Mikołaja było lepiej“. Znamy i dziś podobne głosy.
Równocześnie jednak do Ratoszyna dociera kolejna fala cywilizacyjnej nowoczesności. Bieda biedą, ale pojawiają się: początek elektryfikacji, bita droga, nowy budynek szkolny, instalacja poczty. Postęp ten wspiera swoją inicjatywą i pieniądzem uspołeczniony dziedzic Nowakowski. Bardzo to optymistyczne, ale rzeczywistość skrzeczy i po kilku latach pozytywny bohater nie wytrzymuje finansowo, przegrywa i idzie z torbami. W Ratoszynie pozostaje o nim dobra pamięć.
W sąsiednich wsiach najczęściej bywa odwrotnie – konflikty między chłopami a dworem są bardzo rozpowszechnione. Rozszerza się kontakt ze światem, a wraz z nim rośnie upolitycznienie wsi: z jednej strony są ludowcy i „Wici“, z drugiej – słabsza od nich na Lubelszczyźnie, ale też obecna endecja. Charakterystyczny wydaje się brak wpływów rządzącego obozu sanacji – mimo szerokiego kultu osoby samego Piłsudskiego.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.