Dziecko nie powinno być dla matki wszystkim. Rola matki – choć bardzo ważna – nie jest najważniejszą rolą życiową. Jest to rola kolejna i nie ostatnia.
Jeszcze inne zagrożenie w procesie odpępowienia pojawia się wówczas, gdy matka ma nieuporządkowane stosunki z ojcem swoich dzieci (po rozstaniu, rozwodzie, w sytuacji konfliktu). Dochodzi wtedy do głosu pokusa, by wykorzystać dzieci do załatwienia swoich spraw z partnerem. Objawia się to w rozmaity sposób – poprzez granie na uczuciach („twój ojciec mnie zostawił, więc chyba ty mi tego nie zrobisz”), „używanie” dzieci do zemsty na nim, buntowanie, wypowiadanie złych słów i uwag na jego temat, pokazywanie swojego udręczenia, cierpienia itp. Omotane tak dziecko staje się matce niezbędne do życia i realizowania własnych celów – trudno się wówczas zgodzić na jego odejście i samodzielność.
Prawo do błędów i porażek
Pozwolenie dziecku na budowanie własnego świata i wspieranie go w tym powinno trwać przez całe jego życie, od piaskownicy do dorosłości. Od początku powinniśmy zaakceptować to, że dziecko ma prawo do swoich wyborów, kontaktów, decyzji itd. Oczywiście, na miarę stopnia swojego rozwoju. Ma także prawo do błędów, porażek i pomyłek. Do smutku i rozczarowań. To ostatnie chyba najtrudniej przyjąć do wiadomości. Jednak nawet najlepsza matka nie jest w stanie ochronić potomstwa przed całym złem tego świata, a jeśli próbuje wbrew faktom taką „boską” postawę przyjąć, zniewala i siebie, i dziecko, tworząc mu świat sztuczny i nie hartując go na przeciwności losu, które prędzej czy później niechybnie się pojawią. Lepiej iść pół kroku za dzieckiem niż ciągle przed nim, zasłaniając i ograniczając mu horyzonty, zawsze wszystko wiedząc lepiej i zawsze czyniąc wszystko dla jego dobra.
Rozumiem, oczywiście, matczyne lęki o dziecko. Są one nieuchronnie związane z rodzicielstwem. Strach jednak nie jest najlepszym doradcą.
Kolejne pytanie, które powinniśmy sobie zadać na progu macierzyństwa, dotyczy tego, jakie dziecko chcemy wychować, do jakich wartości je wdrażamy. Ciągły lęk, asekuracja i przestrogi („uważaj, bo się przewrócisz”, „nie idź tam”, „nie dotykaj”, „nie zadawaj się z tymi ludźmi”, „słuchaj mnie, bo ja wiem lepiej”) na pewno nie spowodują tego, że dziecko stanie się dojrzałym i niezależnym człowiekiem, umiejącym podejmować odpowiedzialne decyzje. Z przerażeniem stwierdzam niekiedy, że dla niektórych matek ważniejsze jest to, by dziecko było przy nich „na wieki”, niż aby umiało samodzielnie i z powodzeniem egzystować. I w ten sposób powstaje kolejny „Piotruś Pan” lub „księżniczka na ziarnku grochu”, którzy jedynie w bezpośredniej bliskości mamusi czują się naprawdę bezpiecznie, choćby mieli po 40 i więcej lat.
Zasada „pół kroku za, a nie przed dzieckiem” dotyczy jak najbardziej pełnoletnich córek i synów. Dorosłe dzieci mają prawo do absolutnej autonomii, co nie wyklucza, rzecz jasna, zainteresowania i współuczestniczenia w ich radościach i problemach. Nie może się to jednak odbywać w wersji „matczynego ośrodka dowodzenia” czy „sztabu generalnego”. To, co matka może dać dorosłym dzieciom i co jest im najbardziej potrzebne, określiłabym jako wspierające towarzyszenie. Wspierające poprzez obecność (w pobliżu, niekoniecznie dosłowną), życzliwość, ciepło, gotowość do słuchania i ewentualnej pomocy, zawsze czekając na inicjatywę dziecka, bez narzucania siebie i swoich rad.
Jedynym wyjątkiem może być sytuacja rzeczywistego zagrożenia dobra dziecka (ewidentne złe wybory, różnego rodzaju patologie). Jednak i wtedy musimy pamiętać, że ostateczna decyzja pozostaje w gestii potomka. Nie da się nikomu pomóc na siłę, wbrew jego woli i motywacji. Poza tym nasze pojmowanie dobra dziecka wcale nie musi oznaczać dobra autentycznego. Wiele matek (ojców również) cierpi na „syndrom mądrości Bożej”, który objawia się tym, że uważają się za wszechkompetentnych w każdej sprawie dotyczącej ich dzieci. Mamy prawo okazywać dzieciom swoją troskę o nie. Nazywać zło, które dostrzegamy. Ukazywać zagrożenia. Powinno się to jednak odbywać w duchu dialogu, przyjaźni i szacunku. Narzucanie swojego zdania, ciągłe próby sterowania i „wychowywania” w stosunku do dzieci „18+” kończy się na ogół pogorszeniem lub nawet zerwaniem relacji i innymi niedobrymi konsekwencjami.
Dla niektórych dzieci, także już dorosłych, nadmiernie symbiotycznie związana z nim matka jest jedynie ciężarem i uciążliwością, dla innych – to groźniejsza wersja – trwałym okaleczeniem i pozbawieniem możliwości prawdziwie dorosłego życia.
Skąd się biorą w matkach lęki, przewrażliwienie i przekonanie, że jedynie one mogą stanowić oparcie dla swoich dzieci?
Najczęściej z własnych braków i tęsknot. Za bezpieczeństwem, spełnieniem, akceptacją. Z próżnego podobno i Salomon nie naleje, jeśli zatem mamy gdzieś słabsze miejsca, przenosimy je w swoje życiowe role i „zarażamy” otoczenie. Stąd konieczność (ale też wielka szansa) ciągłej pracy nad sobą. Nad odkrywaniem tych mechanizmów po to, by się z nich wyzwalać. Czasem pomaga w tym szczerość i krytyczne spojrzenie na siebie samą, przerwa w codziennym zabieganiu, troska o zewnętrzną i wewnętrzną ciszę. Niekiedy przydaje się „lustro” w postaci informacji od bliskich osób, które opowiedzą nam, jak nas widzą – warto raz na jakiś czas posłuchać takich uwag. Pomocna może być dobra literatura (nietrudno teraz o dostęp do książek psychologicznych i edukacyjnych), a także fachowa pomoc terapeutyczna – to w przypadkach poważniejszych uwikłań, trudnych historii życia, znaczących urazów i zranień. Osoby wierzące mogą pozbywać się swojej toksyczności poprzez rozwój duchowy i pogłębianie relacji z Bogiem, zawierzając Mu coraz pełniej siebie i swoje dzieci, pamiętając o biblijnych słowach o tym, że „opuści człowiek ojca i matkę swoją i połączy się ze swą żoną…” (Mt 19,5). Bo taka jest naturalna droga kolejnych pokoleń.
„Wasze dzieci (…) przechodzą przez was, lecz z was nie pochodzą. I chociaż są z wami, nie do was należą. (…) Jesteście łukami, z których dzieci wasze, niby żywe strzały wysyłane są w przyszłość”[2].
Małgorzata Mazur ur. 1959, pedagog, absolwentka teologii na ATK wWarszawie, trener Szkoły dla rodziców i wychowawców, przełożona Polskiej Prowincji Świeckich Dominikanów, mieszka w Szczecinie.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.