Na początku tegorocznych wakacji postawiłem sobie cel: odwiedzić cztery narożnikowe, najdalej wysunięte polskie gminy. Popatrzeć i posłuchać, jak Polacy żyją w tych skrajnych geograficznie miejscach. Odwiedziłem więc Świnoujście, Bogatynię i Lutowiska. Tylko na Suwalszczyznę nie udało mi się dotrzeć.
Niezdobyty północny wschód
Chciałem jeszcze zobaczyć Suwalszczyznę. Niestety, choroba uniemożliwiła mi podróż do tego czwartego naroża Polski – do najbardziej na północny wschód wysuniętej gminy Rzeczypospolitej Polskiej, jaką są Wiżajny. Obejrzane jedynie w internecie fotografie z tamtych stron okazały się niesamowicie nęcące. Żółto-zielone spłachetka pół widziane z lotu ptaka, otaczały błękitną toń oczek wodnych, stawów i jezior. Kameduł, Jaczno, Jegliniszki, Kojle, Perty – to tylko niektóre z malowniczych jezior położonych w gminie Wiżajny, której ziemie finezyjnie ukształtował lądolód. Na tym polskim „biegunie zimna” jest aż czterdzieści takich jezior, z których najmniejsze mają przynajmniej hektar powierzchni.
Pierwszymi w wiekach średnich mieszkańcami tych terenów były plemiona jaćwieskie. Te należące do ludności bałtyjskiej szczepy były najbliżej spokrewnione z Prusami, Litwinami i Łotyszami. Przekazy historyczne wspominają o Wiżajnach w kontekście XVI-wiecznej karczmy „Turowo”. Nadano jej taką nazwę, gdyż w 1409 r. właśnie w tamtej okolicy miał polować na tura sam Władysław Jagiełło. W karczmie sprzedawano później raki, a że po litewsku zwały się one weżys, to i z czasem miejsce to zyskało nazwę Wiżajny. Choć Rzeczpospolita Obojga Narodów rozciągała się jeszcze daleko na wschód od dzisiejszych przygranicznych Wiżajn, to jednak miejscowość ta zawsze była na swoistym pograniczu.
Zrazu niedaleko stąd biegła wewnętrzna granica pomiędzy Koroną a Wielkim Księstwem Litewskim w obrębie dawnej Rzeczypospolitej. Później, choć położone niemal w centrum scalonego po unii lubelskiej państwa, Wiżajny znalazły się na linii frontów i przemarszów wojskowych. Tak było choćby podczas potopu szwedzkiego i XVIII-wiecznych, licznych inwazji obcych wojsk. Oryginalne, choć niełatwe położenie geopolityczne sprawiło, że Wiżajny – podobnie jak wiele innych miejscowości na pograniczach – były zróżnicowane narodowościowo i religijnie. W 1808 r. mieszkało tam 731 katolików i 511 domów. Jednak w 1876 r., podczas zaboru rosyjskiego, na 2262 mieszkańców, 1172 było Żydami, 977 ewangelikami, a 613 katolikami. Tak duża dynamika demograficzna w kilkudziesięcioletnim zaledwie okresie sprzyjała napięciom społecznym, które na tym przygranicznym terenie nasilane były przez zjawiska takie jak przemyt czy szpiegostwo. Wszelako były to ziemie Królestwa Polskiego, a później, po upadku powstania styczniowego, Priwislanskijego Kraja, a dokładniej tego jego charakterystycznego cypla, który na starych mapach przypomina wymownie rękojeść rondla.
To tu biegły więc dawne, puszczańskie granice zasięgu etnicznego Prusów, Jaćwingów i ludów słowiańskich; kordony graniczne Korony i Litwy, podziały na Litwinów, Białorusinów i Polaków, a także Niemców – potomków rycerzy z Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie, oraz – choć w mniejszym stopniu – z Zakonu Kawalerów Mieczowych z dawnych Inflant. Tutaj też od początku XX w. przemykali bądź pozostawali na chwilę czerwoni rewolucjoniści przedostający się nielegalnie z Prus Wschodnich do Rosji i z powrotem.
Wiżajny wróciły do Polski wraz z odzyskaną w latach 1918/1919 niepodległością.
Przyszłość jest już w nas
Niestety tego pięknego zakątka, łączącego burzliwość historii terenów przygranicznych z czystą i szlachetną przyrodą nie było mi dane – jak już wspomniałem – odwiedzić osobiście. Jak więc tu porozmawiać z ludźmi, dowiedzieć się, co ich trapi, czym żyją na co dzień, jak patrzą na swój kraj? Wybrałem metodę niedoskonałą – rekonesans telefoniczny. Wiele osób, do których zatelefonowałem w ciemno, nie zdobyło się jednak na dłuższe wynurzenia, a byli też i tacy, którzy dość bezceremonialnie rzucili słuchawką. – Panie, żyć się nie chce, co tam będę opowiadał! – usłyszałem podenerwowany, starszy, męski głos, a zaraz później sygnał przerwanego połączenia. Jedna z pań poświęciła mi więcej czasu: – Dobrze się tu mieszka, ja akurat jestem z terenów, które dziś są na Białorusi. Osiedlili się tu moi rodzice, mieli małe gospodarstwo rolne, uprawiali pole, trochę warzyw. Ale dziś, gdy nie żyje już mój mąż, takie gospodarstwo byłoby ciężarem. A syn mój nie chciał zostać na ojcowiźnie – opowiada z nutą zadawnionego żalu w głosie starsza pani. – Na studia pojechał aż do Warszawy. Wnuk to już w ogóle nietutejszy – dodaje, wzdychając, troskliwa babcia – wyjechał za granicę do pracy, od roku jest w Szwecji i nawet w ostatnie święta go nie widziałam. Może w tym roku przyjedzie, bo nie wiem, jak długo pożyję.
Brak pracy to już klasyczny motyw, który decyduje o migracji w inne rejony Polski albo też – co znacznie częstsze w ostatnich latach – emigracji za granicę. Ale są i tacy, którzy starają się radzić sobie na miejscu. Jedna z rozmówczyń prowadzi gospodarstwo agroturystyczne: – Trochę zainwestowaliśmy już kilka lat temu. Wyremontowaliśmy dom, stworzyliśmy miejsca noclegowe. Serwujemy swojskie jedzenie, estetyczne, ale po domowemu podane dania, za którymi tęsknią ludzie, stołujący się na co dzień w fast foodach – opowiada. Inwestycja zwróciła się już w trzecim roku. Teraz latem prawie zawsze jest komplet gości, a gospodarze mogą przyjąć ok. 10 osób, a w przypadku rodzin nawet 15. – Gdyby pan teraz chciał coś zarezerwować u mnie, byłby kłopot, ale coś bym wymyśliła. Zawsze mogę pana podesłać koleżance. To żadna konkurencja, raczej w ten sposób sobie pomagamy – opowiada właścicielka tego miejsca wypoczynku. W całej gminie Wiżajny jest niemal 70 gospodarstw agroturystycznych. Są więc one ważnym elementem lokalnego życia gospodarczego i społecznego, tym bardziej że rocznie wypoczywa w nich ponad dwa tysiące osób, czyli prawie tyle, ile mieszka na stałe na terenie gminy. Ma to niebagatelne znaczenie przy 20-procentowym bezrobociu, które notowano tu przed 10 laty.
***
Nie sposób pisać o miejscu, którego się nie widziało. Kończąc więc wakacyjny cykl „Kąty Polskie”, w zasadzie pozostawiam go niedokończonym. Czwarty kąt, czy też narożnik Polski, będę bowiem musiał jeszcze odwiedzić. Może nastąpi to za miesiąc, może dopiero w następnym roku. Pokaże to przyszłość, a ta – jak chce Karel Čapek – „nie jest przed nami, ponieważ istnieje już teraz w nas w postaci kiełków; a czego nie ma teraz, nie będzie i w przyszłości. Nie widzimy kiełków, ponieważ są pod ziemią, i nie znamy przyszłości, ponieważ jest w nas”. Pozostawiam więc niezdobyty kąt – Wiżajny, wierząc, że nieznana przyszłość kiedyś wykiełkuje i podaruje mi ten zapewne urzekający kwiat północno-wschodniej Polski.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.