Poszerzanie pola wolności

Niedziela 14/2013 Niedziela 14/2013

O trudnych dziennikarskich wyborach, cenie prawdy i desperackim poczuciu misji z Jackiem i Michałem Karnowskimi rozmawia Wiesława Lewandowska

 

– Jakie więc powinny być media w dzisiejszej Polsce, aby naprawdę dobrze jej służyły?

J.K.: – Moim zdaniem, potrzebujemy dziś w Polsce – oprócz mediów zachowujących wszystkie swe klasyczne przymioty (np. rzetelne informowanie, wyjaśnianie i tłumaczenie świata) – mediów walczących, broniących...

– Dlaczego?

J.K.: – Dlatego, że społeczeństwo staje się przedmiotem coraz większej agresji, że podejmowane są próby przerabiania człowieka na „nowego człowieka”, że metodycznie niszczone jest to, co dawało wszystkim poprzednim polskim pokoleniom tożsamość. A ostatnio mamy też do czynienia z próbami niszczenia tradycyjnej rodziny, uznania za normę patologii i wynaturzenia, a także – zrobienia z normy czegoś nienormalnego. Stare wzorce świadomie się niszczy, podrzuca w to miejsce inne. Można oczywiście udawać, że tych zjawisk nie ma, ale one są i są coraz groźniejsze.

– Dlatego przywołuje Pan pojęcie „dziennikarstwo tożsamościowe”. Cóż ono może znaczyć w dzisiejszej zdezorientowanej Polsce?

J.K.: – Powiem od razu, że to wcale nie konserwatyści zaczęli promować tego typu dziennikarstwo, bo klasycznym jego przykładem jest np. „Gazeta Wyborcza”. Dziennikarstwo tożsamościowe to po prostu konsekwentna realizacja pewnego projektu. Warto zauważyć, że na polskiej prawicy jest nawet więcej tego genu wolności i indywidualizmu, a mniej chęci do podporządkowywania się... Wydaje mi się, że brakuje w Polsce takich mediów, które byłyby bardzo wyraziste i jednoznacznie pokazywałyby tę całą operację ogłupiania społeczeństwa. Nie można się z tej walki wyłączyć, bo może się okazać, że wkrótce „oni” będą wychowywać nasze dzieci.

– Wydaje się, że „oni”, czyli tzw. media głównego nurtu, już dość skutecznie wychowują polskie społeczeństwo!

M.K.: – W Polsce realizowany jest teraz w przyspieszonym trybie projekt rozpoczęty na Zachodzie Europy w maju 1968 r. Idą na to potężne pieniądze z zagranicy, zarówno unijne, jak i rozmaitych fundacji. Nie zdajemy sobie sprawy z tego, w jakiej skali ośrodki medialno-polityczne są w ten sposób finansowane, po to tylko, aby Polaków-katolików przerabiać na bezdusznych, bezrefleksyjnych tubylców... Ten projekt zakłada rozbicie wszelkich więzi z poprzednimi i następnymi pokoleniami, pozbawianie dumy narodowej i patriotyzmu. Wmawia się nam np., że nasi przodkowie nie byli ofiarami nacjonalizmów i totalitarnych systemów w czasie II wojny światowej czy zaborów, lecz byli nieudacznikami, wspólnikami nazistów. Wydaje się, że stery polskich mediów trzymają dziś ludzie mający wyraźny cel, wyraźną mapę, wyraźną marszrutę.

– Najbardziej wpływowym medium jest ciągle niezmiennie – mimo konkurencji Internetu – telewizja. Pan, Panie Jacku, miał okazję przez pewien czas współtworzyć telewizyjne przekazy. To było gorzkie doświadczenie?

J.K.: – Nie. Dlaczego miałoby być gorzkie?

– Zarzucono Panu, że jako szef „Wiadomości” w TVP był Pan „tubą PiS-u”.

J.K.: – A ja jednak mam poczucie spełnienia, że przez ten rok w telewizji udało się zrobić coś dobrego. Pod wszystkim, co było wtedy w „Wiadomościach”, mogę się spokojnie, z czystym sumieniem podpisać. I wydaje się, że tę dość trudną strukturę udało mi się przekierować

na właściwe tory. Nie w sposób doskonały, ale jednak coś się udało, bo po latach ciągłego spadku „Wiadomości” nastąpił dość znaczący wzrost tzw. oglądalności. Warto przypomnieć, że było to w okresie tragedii smoleńskiej i myślę, że jest jakaś część zasługi ówczesnego zespołu „Wiadomości” w tym, że tej sprawy nie udało się całkiem pogrzebać... A więc to, co tam robiłem, miało sens.

M.K.: – Właśnie o to nam chodzi, o poczucie sensu. Podejmując współpracę z mediami głównego nurtu, zawsze zakładaliśmy, że mamy zrobić coś ważnego i dobrego, a nie piąć się po szczeblach kariery. Tak więc każde odwołanie czy wyrzucenie z pracy nie było dla nas osobistą klęską, tylko powodem, by zacząć coś nowego.

– Nie powiedzą Panowie chyba, że nie wiązało się to z żadnymi przykrościami i kłopotami...

M.K.: – Oczywiście, że nie. Gdy Jacka wyrzucano z telewizji, to był nawet i pewien strach o najbliższą przyszłość, bo akurat urodziły się mu bliźniaki, starszy synek miał poważną operację, a tu zabrakło środków do życia... Było naprawdę ciężko. Ale właśnie wtedy zdarzyły się dwa cuda. Założyliśmy za własne skromne pieniądze portal wPolityce.pl, a niedługo później udało nam się namówić kolegów na założenie tygodnika „Uważam Rze”, który wbrew czarnowidzom odniósł sukces i pozwolił jakoś utrzymać się w tym trudnym okresie.

– W tych ciężkich chwilach Panom pomogły nie tzw. koleżeńskie układy, nie rodzinne powiązania pomagające w zajmowaniu kolejnych intratnych stanowisk, lecz samodzielność i kreatywność. Można powiedzieć, że ciągle szukacie czegoś swojego?

J.K.: – Zmuszają nas do tego przede wszystkim okoliczności. A poza tym każda zmiana pracy zawsze jakoś rozwija. Ci, którzy za długo siedzą w jednym miejscu, nie wykorzystują wielu nowych szans. My np. uznaliśmy, że skoro nie ma dla nas miejsca w tamtych mediach, to musimy sami stworzyć sobie stanowiska pracy.

M.K.: – Każdy z nas miał swoje gorzkie doświadczenia. Ja np. przekonałem się, jak bardzo ulotne jest budowanie przyszłości zawodowej w ramach zagranicznych koncernów medialnych, np. w „Dzienniku” – w którym przez pewien czas byłem wicenaczelnym –

nagle, za jednym pociągnięciem zmieniono linię gazety, co poskutkowało jego marginalizacją na rynku. O. Tadeusz Rydzyk ma rację, powtarzając za o. Kolbe, że w mediach tyle jest wolności, ile własności, oraz to, że nas, katolików, nie będzie w dzisiejszym świecie, jeśli nie będziemy mieli własnych mediów. Własność naprawdę daje wolność. Trzeba się cieszyć, że dziś na prawicy i w Kościele jest tak wiele niezależnych, prywatnych inicjatyw. W ten sposób poszerza się pole wolności.

– Tyle że ta wielość medialnych inicjatyw na prawicy wywołuje utyskiwania o podziałach, rozpadzie i skłóceniu tej formacji. Mamy teraz aż trzy podobne magazyny: „Uważam Rze”, „Sieci” i „Do rzeczy”, które wyłoniły się nieco przypadkowo, z powodów biznesowo-politycznych...

M.K.: – I cóż z tego? Dlaczego czytelnicy lewicowi nie pytają i nie narzekają, że są aż cztery tygodniki lewicowe? Powinniśmy się tylko cieszyć, że na prawicy też jest ich kilka. A wstyd się dziś przyznać, że pojawienie się tego pierwszego, czyli „Uważam Rze” w roku 2011, było przypadkiem...

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...