O trudnych dziennikarskich wyborach, cenie prawdy i desperackim poczuciu misji z Jackiem i Michałem Karnowskimi rozmawia Wiesława Lewandowska
– To był pomysł Panów?
M.K.: – To było jesienią 2010 r., obaj z bratem nie mieliśmy pracy, nasz portal internetowy wPolityce.pl dopiero raczkował. Zaczęliśmy więc myśleć o jakimś klasycznym, konserwatywnym tygodniku papierowym. Poszedłem z tym projektem do redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej” Pawła Lisickiego, który pomysł chętnie przyjął i już w lutym 2011 r. pismo się ukazało. Ja byłem w kierownictwie redakcji, a Jacek zawsze poza redakcją, ale nadsyłał swoje materiały. Nie wszystkim było w smak, gdy „Uważam Rze” okazało się wydawniczym sukcesem. Sukces trwałby do dziś, gdyby nie dziwne działania Grzegorza Hajdarowicza, nowego właściciela Presspubliki (wydawcy „Rzeczpospolitej” oraz „Uważam Rze”). Paweł Lisicki długo miał nadzieję, że ten biznesmen doceni powodzenie rynkowe „Uważam Rze”.
– A Pan takiej nadziei zupełnie nie miał?
M.K.: – Obserwując jego decyzje, szybko doszedłem do wniosku, że przyszedł tylko po to, żeby przerobić „Rzeczpospolitą” na gazetę zupełnie inną, niekonserwatywną, a „Uważam Rze” całkiem spacyfikować. W redakcji toczył się na ten temat spór; ja sugerowałem, że powinniśmy wszyscy założyć nowe pismo. Nie spotkało się to ze zrozumieniem kolegów, a więc zaangażowałem się mocniej w portal wPolityce.pl . Wtedy też powstał pomysł założenia wspierającego ten portal papierowego dwutygodnika. A gdy pan Hajdarowicz zgodnie ze swym planem przystąpił do egzekucji redakcji „Uważam Rze”, ostatecznie podjęliśmy z bratem decyzję o stworzeniu własnego regularnego tygodnika, zaś Paweł Lisicki z częścią zespołu postanowił się związać z Michałem Lisieckim (obecnym wydawcą tygodnika „Wprost”) i stworzyć nowy tygodnik „Do Rzeczy”.
– Dlaczego nie poszli Panowie z tamtą grupą? Ludzie tego podziału nie rozumieją.
M.K.: – Być może to nasza naiwność, ale uważamy, że pan Lisiecki jest człowiekiem, któremu się nie podaje ręki, nie mówiąc o robieniu z nim interesów. Jeżeli mówimy czytelnikom, że jest przemysł pogardy w Polsce – a tak mówiliśmy w „Uważam Rze” – że ktoś zarabia na haniebnych rzeczach, to nie robimy z nim potem wspólnych interesów. To był jeden z powodów rozejścia się środowiska „Uważam Rze”.
J.K.: – Wokół „W sieci” (teraz „Sieci”) skupiło się grono osób, które długofalowo traktuje swój projekt. Uważamy, że stawka jest duża, a wyzwania poważne. Ostrzejszy wydaje się też nasz konflikt ze światem zewnętrznym, co widać po bardziej krytycznej reakcji mediów głównego nurtu na nasze przedsięwzięcie. U kolegów z dawnego „Uważam Rze” – jak się zdaje – jest więcej pogodzenia się z rzeczywistością, chęć ułożenia się np. z TVN, choć nie chciałbym nikogo urazić, bo to zróżnicowane środowisko.
– W mediach głównego nurtu mówi się o Was, że plemię Karnowskich to wyznawcy IV RP i teorii zamachu smoleńskiego, nazywa sektą smoleńską... Przykre są takie oceny?
J.K.: – Odbieramy to jako naturalny, choć niewyszukany element walki konkurencyjnej, politycznej i ideowej. Tak – pilnujemy Smoleńska! Tak – uważamy, że III RP powinna zastąpić IV RP, czyli państwo zbudowane na zdrowych fundamentach, bez balastu przeszłości, uczciwsze, uwalniające energię Polaków, dające szanse, zatrzymujące katastrofę demograficzną i problemy migracji, budujące zdrowe i silne struktury, zdolne odpowiedzieć na wyzwania XXI wieku, zdolne zadbać o bezpieczeństwo Polaków, które nie jest raz na zawsze rozstrzygnięte i zawsze trzeba go pilnować!
– Krzysztof Kłopotowski nazwał Panów bliźniakami mniejszymi, którzy podjęli dzieło bliźniaków większych, czyli Lecha i Jarosława Kaczyńskich. Czujecie się takimi spadkobiercami?
J.K.: – Dla nas to wielki komplement, ale moim zdaniem, absolutnie niezasłużony...
M.K.: –...bo nie mamy talentów braci Kaczyńskich, jesteśmy w zupełnie innym okresie najnowszej historii, działamy też na zupełnie innym polu. I naprawdę nie mamy ambicji politycznych. Naszym celem jest walka o uczciwe media i obrona tych podstawowych wartości, które są dziś w Polsce świadomie atakowane.
– To program dla siłaczy. Czy bycie bliźniakami daje dodatkową siłę?
M.K.: – Nam to bliźniactwo tyleż pomaga, co przeszkadza. Pracując w Warszawie przez kilkanaście lat, unikaliśmy pokazywania się razem, unikaliśmy pracy w jednym miejscu. Dopiero niedawno okoliczności życia popchnęły nas ku wspólnemu działaniu.
J.K.: – To prawda, zawsze raczej baliśmy się sytuacji, w której bliźniactwo staje się głównym atutem. To, że tak się nie stało, zawdzięczamy naszej mamie, która bardzo dbała o samodzielność każdego z nas. Ale w tej chwili cieszymy się z tego, że możemy dzielić obowiązki, uzupełniać się. Choć nie jesteśmy jednym mózgiem połączonym kablami! Często mocno się spieramy.
– Niedawno na wniosek właściciela „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze” sąd wydał zakaz używania tytułu „W sieci”, a wnioskodawca upominał: „siódme – nie kradnij!”. Dlaczego? O co tu chodzi?
M.K.: – Najkrócej ujmując, chodzi o próbę zdławienia naszej inicjatywy. Główny „zarzut” polega na tym, że ludzie rzekomo kupują tygodnik „W sieci” dlatego, iż kopiuje on stroniczkę internetową o podobnej nazwie. Absurd, bo o tej stronie mało kto słyszał, nie jest to też zarejestrowany tytuł prasowy. Oskarżając nas, pan Hajdarowicz po prostu konsekwentnie realizuje swoje zadania. Po przejęciu Presspubliki „wypatroszył” to wydawnictwo z większości treści konserwatywnych. Być może więc chodzi o to, aby na rynku nie uchowało się nic w zamian... Być może liczył na to, że czytelnicy, którzy po zmianie kadry porzucili „Uważam Rze”, z powrotem do niego wrócą, gdy upadnie „W sieci”?
– Jesteście poważnym zagrożeniem dla tzw. poważnych mediów?
M.K.: – Na to wygląda. Dlatego ciągle musimy się liczyć się z różnymi atakami. Tygodnik, który dobrze się sprzedaje, jest długofalowym planem, połączony z mediami internetowymi, jest dla tych, którzy trzymają dzisiaj węzły komunikacyjne w ręku, poważnym zagrożeniem. Oni zrobią wszystko, żeby zniszczyć to, co tak wyrasta. Znają przecież nasze wyniki w Internecie. Podobnie, jak robią wszystko, walcząc do ostatniej chwili, żeby Telewizja Trwam nie weszła na multipleks.
– Z czego bierze się ta Panów siła walki i odwaga bycia dziennikarzem mówiącym prawdę?
J.K.: – Na pewno z domu rodzinnego. Mieliśmy szczęśliwe dzieciństwo w małej miejscowości pod Olsztynem, wspaniałych, dzielnych rodziców, patriotyczny dom z rodzinnymi wspomnieniami, z zainteresowaniem historią i sprawami publicznymi, z nastrojem antykomunistycznym, ale bez większych tradycji opozycyjnych... Taka siła tkwi chyba w każdej normalnej polskiej rodzinie.
M.K.: – W domu nauczono nas, że trzeba być zaradnym, że dorosły mężczyzna nie może wydawać więcej, niż zarabia, że zawsze trzeba brać pod uwagę gorsze scenariusze, że ileś rzeczy można zrobić samemu. Dlatego tak naprawdę nie płacimy wielkiej ceny za to, co robimy. Zawsze też mamy w głowie, że jesteśmy coś winni naszym przodkom. Przyzwoity człowiek tak naprawdę nie ma innego wyboru.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.