Do niedawna był „tylko” jednym z najlepszych włoskich aktorów. Kiedy przyjął propozycję Mela Gibsona zagrania roli Barabasza w „Pasji” i rozpoczął pracę na planie, Pietro Sarubbi doświadczył nawrócenia. Dziś chętnie dzieli się historią tej przemiany.
Mógłby Pan przypomnieć, jak to się odbyło…?
Z przyjemnością. Na początku nie chciałem przyjąć roli Barabasza, bo wydawała mi się mała i nieistotna. Ostatecznie zgodziłem się, bo Gibson nalegał, a ja miałem nadzieję na jego kolejne propozycje. Podczas pracy na planie zachęcał, bym pracował nad swoją postacią z wielką determinacją, dbając o najdrobniejsze szczegóły. Stopniowo przestawałem być aktorem i stawałem się faktycznie Barabaszem. Kiedy w końcowej scenie miałem spojrzeć na Jezusa, patrzyłem tak, jakbym naprawdę był Barabaszem, a w spojrzeniu drugiego aktora naprawdę spotkałem Jezusa. I doświadczyłem, że Męka Chrystusa dotyka mnie bezpośrednio. To było jak drzwi do nawrócenia. A nawrócenie nie jest punktem dojścia, lecz punktem wyjścia. Bóg patrzy na Ciebie i pyta, jak św. Piotra: „Czy miłujesz mnie?” I od tego momentu odkrywasz, że życie jest zarazem trudne i poprzez swoje piękno, fascynujące. I tak się stało ze mną. Rozpoczęły się zmiany. Po wielu latach wziąłem ślub kościelny, ochrzciłem syna. Teraz Jezus jest kimś naprawdę obecnym, wcielonym – a nie odległą Ideą, kimś, kogo odwiedza się raz w tygodniu w kościele.
Więc Barabasz stał się dla Pana ważną postacią?
Tak. Zrozumiałem, że jest on nie tylko jednym z bohaterów Opowieści, lecz także reprezentuje pewną kategorię ludzi. Na świecie jest pełno Barabaszów, którzy piją, którzy spędzają noce przed komputerem, oglądając pornograficzne filmy, albo grają w pokera – to są Barabasze, na których Bóg chce spojrzeć, ale oni nie pozwalają Mu na to. Nie patrzą nawet w oczy drugiego człowieka, w których mogli by spotkać Chrystusa.
Jezusa odkrył Pan w oczach aktora. Kościół również?
Na początku spotykasz Jezusa. Ale potem rozumiesz, że potrzebujesz Kościoła jako narzędzia do pogłębienia więzi z Jezusem. Nie można żyć tylko z Jezusem, On zaprasza Cię, byś wstąpił do jego ludu, do Jego królestwa. Nawet mnisi, którzy żyją w samotności w górach, są częścią Kościoła. Jezus nie chce, byś był sam.
Nawrócenie zmieniło też Pana wizję Kościoła?
Kościół jest Pałacem… i zarazem jest złożony z kruchych ludzi, takich jak ja. Kościół jest jedynie narzędziem Pana, ale bez niego nie mielibyśmy punktu odniesienia. Kościół stale ci towarzyszy i w nim możesz doświadczyć, że Bóg jest wciąż obok ciebie. W Kościele spotykasz tych, którzy nagle mogą stać się dla Ciebie świadectwem.
To jak wyciąganie łodzi na brzeg. Dawniej rybacy musieli ją wyciągać razem – jakby każdy dźwigał tylko część. A kiedy wypływali na morze, wspólnie zarzucali sieci. W pojedynkę było to niemożliwe. Morze jest wspaniałe i łódź jest imponująca, ale samemu nic nie można zdziałać. I taka jest wymowa Kościoła. Dziś jestem silny i czuję to wsparcie. Ale kiedy się zataczam i upadam, On mnie podtrzymuje.
Czy z punktu widzenia aktora w Kościele również otrzymujemy pewne role, w które mamy się wcielić?
Dziś wiem, że myliłem się, myśląc, że w Kościele mamy role do zagrania. Może przyczyną kruchości Kościoła jest właśnie przekonanie, że mamy role, jedne ważniejsze od innych: wśród biskupów, księży, świeckich. Kiedyś chciałem udzielić wywiadu dwóm katolickim dziennikarkom jednocześnie – bo przecież ich cel i rola były takie same. Powiedziałem: „Usiądźmy razem i zadajcie mi wasze pytania”. Nie zgodziły się.
Wpadamy w niebezpieczną rolę. Wydaje nam się, że możemy kontrolować, osądzać, decydować o świecie. A tymczasem Jezus nikogo nie osądzał, nikogo nie potępił. Powinniśmy prosić, by Bóg zawsze był z nami i chciał wydobywać nas z naszej biedy. I mieć nadzieję, że będzie nas traktował jak dzieci, którym się wszystko przebacza i dla których chce się jak najlepiej. Ważne, by móc wciąż Go dostrzegać i zachwycać się Nim. Jak dziecko, które wchodzi do domu i pyta znienacka: „Tato, a czemu to okno jest tu, na tej ścianie?” Dla mnie to dziwne pytanie, bo okno zawsze było na swoim miejscu i nigdy się nad tym nie zastanawiałem. A chodzi o to, by umieć się dziwić.
Często spotyka się Pan z młodymi ludźmi. Co Pan im mówi?
Staram się tłumaczyć, by byli czujni. By mieli otwarte oczy. By pragnęli Jezusa. Nie chcę uchodzić za mistrza. Ja jestem po prostu grzesznikiem i staram się spowiadać nawet z małych grzechów. Mały grzech jest jak kamyczek – sam niewiele może zrobić, ale gdy jest ich wiele, mogą zatopić łódź. A tej łodzi, Kościoła, nie można zatopić, trzeba ją odciążać. Dlatego powtarzam młodym ludziom: Spowiadajcie się, kiedy tylko możecie. Uwalniajcie się. I pozwalajcie się objąć Panu.
Rozmawiała Dorota Abdelmoula, dziennikarka i tłumaczka z Warszawy
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.